Baldacci David - Władza absolutna(1), Czytadła

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->DAVIDBALDACCIWŁADZAABSOLUTNAprzełożyłMICHAŁ MADALIŃSKIROZDZIAŁ PIERWSZYLekko trzymał kierownicę, a auto, bez świateł, toczyło się chwilę i zatrzymało. Kilka ostatnich ziarenżwiru zgrzytnęło pod bieżnikiem opony i w końcu otuliła go cisza. Przez chwilę przyzwyczajał się dootoczenia, po czym wyciągnął zużytą, lecz wciąż sprawną lornetkę. Obraz domu powoli się wyostrzył.Pewny siebie, usadowił się w fotelu wygodniej. Mięśnie jego szczupłego ciała były twarde jak zawsze.Nieduży worek żeglarski leżał na przednim siedzeniu. Wnętrze samochodu było ciemne, ale czyste.Samochód został skradziony, nikt się nie domyśli skąd.Dwie miniaturowe palemki zwisały pod lusterkiem wstecznym. Spojrzał na nie i uśmiechnął sięniewesoło. Wkrótce sam znajdzie się pod palmami. Spokojna, błękitna, przejrzysta woda, przymglonezachody słońca w kolorze łososiowatym i takie same wschody. Musi ruszać. Już czas. Mówił to sobie przywielu okazjach, tym razem był tego pewien.Jako sześćdziesięciosześciolatek Luther Whitney mógł spokojnie korzystać ze swojej emerytury, a wjego kieszeni spoczywała legitymacja AARP - Amerykańskiego Stowarzyszenia Emerytów. W tym wiekuwiększość mężczyzn przekwalifikowuje się na dziadków, półetatowych wychowawców dzieci swoichdzieci, wyleguje się na kanapach, dając odpoczynek znużonym członkom, i przestaje rujnować sobieukład krążenia stresami życia.Luther nigdy w życiu się nie przekwalifikowywał. Jego zawód polegał na włamywaniu się do domówinnych ludzi albo firm, zazwyczaj w nocy, tak jak teraz, i wynoszeniu z nich wszystkiego, co dało się bezwiększych kłopotów zabrać. Taka decyzja życiowa, rzecz jasna, miała swoją cenę.Wprawdzie Whitney niewątpliwie był na bakier z prawem, ale nigdy nie pociągnął za spust ani nikogonie pchnął nożem - czy to ze złości, czy ze strachu - jeśli nie liczyć pewnej wyjątkowej, w najwyższymstopniu kłopotliwej wojny, która niegdyś toczyła się na Półwyspie Koreańskim. A jedyne w życiu ciosyzadał w barach, i to tylko w samoobronie, gdy w głowach zanadto szumiało. Przestępstwaprzeciwko mieniu nie przestają być, co prawda, przestępstwami, lecz mienie można odkupić. W ogólnymrozrachunku jedynymi poszkodowanymi były towarzystwa ubezpieczeniowe, a kogo tak naprawdę oneobchodzą?A wśród klienteli, u której się zaopatrywał, nie było takich, którym byłoby przykro. Nikt z powodujego nocnej wizyty nie odwołał obecności na bankiecie ani nie odmówił sobie kupna u projektanta modysukni za dziesięć tysięcy dolarów czy też luksusowego samochodu. Zabierał tylko tym, których było na tostać. Uważał, że niczym nie różni się od licznej armii tych speców, którzy nieustannie naciągają bogaczyw inny sposób - przekonując ich do kupowania rzeczy zupełnie niepotrzebnych. Ci ludzie po prostuwyciągają pieniądze, nic w zamian nie dając. Tyle że Luter nigdy nie próbował udawać, że nie zajmuje sięgrabieżą. Stawiał sprawę jasno.Ładnych parę lat spośród tych ponad sześćdziesięciu spędził w rozmaitych instytucjachresocjalizacyjnych, zwykłych i o zaostrzonym rygorze, rozsianych po Wschodnim Wybrzeżu. W czasachgdy odsiadywał wyroki, nazywano je po prostu zakładami karnymi. W ciągu ostatnich dwudziestu latwięzienia przekształciły się z miejsc odbywania kary w instytucje, których zadaniem jest zmusićmorderców, gwałcicieli i innych wykolejeńców do niejakiej poprawy, zanim odeśle się ich z powrotem nałono społeczeństwa. Ostatnio jednak liberalne tendencje znalazły się w odwrocie i surowe ustawy karneoraz nowe więzienia zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu.Miał na swym koncie trzy wyroki za ciężkie przestępstwa w trzech stanach. To uniemożliwiło mupowrót do normalnego społeczeństwa, nawet gdyby tego chciał. I tak miał szczęście. Sprawował sięzawsze wzorowo i nigdy nie odsiedział pełnego wyroku. Mimo to lata odsiadki wycięły mu spory kawał zżyciorysu. Ważny kawał, teraz zdawał sobie z tego jasno sprawę. Ale nic na to nie poradzi.Miał wielką nadzieję, że czwarty raz nie pójdzie siedzieć. Wyszlifował swoje umiejętności do tegostopnia, że były to nadzieje uzasadnione. Nie była to tylko sprawa ambicji profesjonalisty. Znałkonsekwencje ewentualnej wpadki - murowane dwadzieścia lat. A opuszczanie więzienia poosiemdziesiątce nie wydawało mu się zabawne, nawet gdyby pociągnął tak długo. Dla niego dwadzieścialat to wyrok śmierci. Równie dobrze mógłby dostać czapę, co jest praktykowane w stanie Wirginia wobecszczególnie niepoprawnych jednostek. Obywatele tego wielce zasłużonego w historii stanu byli na ogółludźmi bogobojnymi, a religijny fundamentalizm w połączeniu z zasadą „oko za oko” doprowadziły doutrzymania kary śmierci. Wymiarowi sprawiedliwości Wirginii udało się wysłać do celi śmierci więcejprzestępców niż gdziekolwiek indziej w Ameryce, oprócz dwóch stanów. Liderzy w tej konkurencji,Teksas i Floryda, byli także spadkobiercami moralnych tradycji Południa. Ale przecież jemu, zwykłemuwłamywaczowi, nic takiego nie grozi; nawet zacni Wirginijczycy tak daleko by się nie posunęli.Whitney nie lękał się stanąć twarzą w twarz z Bogiem, który zapewne wyda na niego wyrok znaczniesurowszy niż wszystko, cokolwiek mogliby tu wymyślić jego ziemscy wyznawcy. Założywszy więc, żejego życie pozagrobowe będzie z pewnością dalekie od sielanki, miał szczególnie na względzie dalszyciąg swojego żywota doczesnego. Wieloletnia odsiadka nie wchodziła w rachubę. Wiedział, co ryzykuje,nie mógł jednak oderwać wzroku od tego domu, który zasługiwał raczej na miano rezydencji. Był nimpochłonięty od kilku miesięcy. Dziś nadejdzie spełnienie tej fascynacji.„The Coppers”.Wille w tej okolicy leżały na posesjach tak rozległych i były tak luksusowe, że miały prawo dowłasnych nazw. Whitney nie przeoczył ironicznej wymowy nazwy celu swojego dzisiejszego skoku*.*Coppers może znaczyć także „gliny”, „gliniarze”.Middleton, stan Wirginia. Trzy kwadranse jazdy żwirówką na zachód z Waszyngtonu. Okolicawielkich posiadłości, gdzie jaguar nie wzbudza zainteresowania, a konie są tak drogie, że za cenę każdegoz nich można by żywić, przez rok mieszkańców całej kamienicy w centrum miasta. Okolica, gdzie ludziemają wolnego czasu więcej niż czegokolwiek innego z wyjątkiem pieniędzy.Sam się sobie dziwił, że właściwie nie zazdrościł tym ludziom. Uczucie tego rodzaju nie majaczyłonawet na horyzoncie, gdy myślał o swych zamożniejszych bliźnich. Przecież niemal od urodzenia cieszyłsię umiejętnością, która pozwalała mu dyskretnie pozbawiać ich najcenniejszych dóbr. W szkole średniejz zapałem uprawiał sport, zwłaszcza lekką atletykę i futbol amerykański. To zacięcie nie opuszczało goprzez całe życie. Zmieniła się jedynie dyscyplina, którą uprawiał.Nic w życiu nie mogło się równać z tym wyrzutem adrenaliny do krwi, który towarzyszył każdemuskokowi. Tak właśnie musi czuć się odbijający, kiedy nonszalanckim truchtem obiega bazy, bezpośpiechu, wiedząc, że świeżo otarta skórzana piłka wylądowała gdzieś daleko, na ulicy. Tłumy ma ustóp, wlepione w siebie pięćdziesiąt tysięcy par oczu, powietrze całego świata jakby wessane w jednąprzestrzeń, a potem gwałtowny zamach pałki, którą dzierży jeden człowiek.To właśnie przyciągało Luthera, to zmuszało go do obserwacji przez lornetkę miejsca, gdzie znajdziepotencjalny łup. Mimo ryzyka, mimo siódmego krzyżyka na karku i mimo szkód, jakie wyrządził swojejrodzinie. Żona rozwiodła się z nimdawno temu, zresztą teraz już nie żyła. Córka gardziła nim. Została prokuratorem głównie po to, żebytakich ludzi jak on wsadzać za kratki; żeby wypchnąć go ze swojego życia na dobre. Nie sądził, byzasługiwał na coś lepszego.Metodycznie lustrował teren. Wzrok miał nadal bez zarzutu. Wiedział o tym. Nawet w nocy mógł nanim polegać, jak niegdyś. Od czasu do czasu mrugnął do niego robaczek świętojański. Poza tym żywegoducha. Nasłuchiwał przez chwilę muzyki cykad, ale wkrótce przestał na nią zwracać uwagę. Byławszechobecna.Wiejska okolica oznaczała też uprawy rolne. Łan zboża o ciężkich kłosach w rześkim jesiennymchłodzie powinien dawno już zostać zżęty przez minikombajn prowadzony przez miejscowego ogrodnika,który pewnie nie mówi słowa po angielsku. Luther zmówił bezgłośnie modlitwę dziękczynną, bowłaściciel „The Coppers”, choć przejął się rolą właściciela ziemskiego i swoją ziemię uprawiał,najwidoczniej nie potrzebował jej plonów - co teraz pozwalało Lutherowi przedostać się niezauważeniedo samego celu.Ruszył jeszcze kawałeczek i tyłem wjechał w boczną drogę gruntową, która kończyła się w kępiegęstych drzew. Stalowoszare włosy przykrył czarną narciarką, ogorzałą twarz zasmarował już przedtemczarnym kremem maskującym. Wyglądał jak komandos, którym niegdyś był. W dwie minuty dotarł doskraju pola i zniknął w gęstwinie.Na szczęście ziemia nie była pokryta zeschłymi źdźbłami, więc jego tenisówki nie wydawałynajlżejszego odgłosu. Ważna sprawa, bo każdy dźwięk niósł się tu daleko. Patrzył prosto przed siebie, astopy, wytrenowane przez dziesięciolecia, same wyszukiwały sobie drogę w wąskich bruzdach,wyczuwając nierówności gruntu. Noc była chłodna, zwłaszcza jeśli przypomnieć sobie tępy żarminionego lata, kolejnego upalnego „lata stulecia”, ale nie na tyle chłodna, żeby oddech zamieniał się wmałe obłoczki pary, które mogłyby zostać zauważone z oddali przez kogoś ciekawskiego lub cierpiącegona bezsenność.W ciągu ostatniego miesiąca przećwiczył tę operację wielokrotnie, zawsze zatrzymując się na skrajupola, przed wejściem na miedzę. Każdy szczegół został setki razy przepracowany w głowie, aż precyzyjnyscenariusz każdego ruchu, oczekiwania, znów ruchu wrył mu się głęboko w pamięć.Nauczył się, lata go tego nauczyły, że to właśnie przygotowanie operacji jest sprawą kluczową. Jeśliumiejętnie przewidzi się każdą ewentualność i zaplanuje stosowną reakcję - sukces w życiu ma się wkieszeni, czy jest się przestępcą, czy kimkolwiek innym. Ostatnie cztery skoki poszły jak z płatka, jakoperacje na zautomatyzowanej taśmie produkcyjnej, gdzie każdy element trafia precyzyjnie na właściwemiejsce we właściwym czasie.Dziś przerwie się to pasmo sukcesów, i to z takim impetem, że Luther zapomni o wszystkich swoichudanych skokach.Przykucnął na skraju frontowego trawnika i jeszcze raz rozejrzał się uważnie; żadnego powodu dopośpiechu. Psów nie ma, to dobrze, jeden kłopot mniej. Człowiek, choćby nie wiem jak młody i sprawny,po prostu nie prześcignie psa. Ale to głównie hałas, który robią, przyprawia o zimny pot takich ludzi jakLuther. Żadnego alarmu zewnętrznego, za to wkrótce będzie miał do czynienia z niezwykle wyszukanąinstalacją wewnętrzną, na której rozbrojenie będzie miał trzydzieści trzy sekundy, zakładając, że dziesięćsekund zajmie mu usunięcie płytki zakrywającej centralkę sterującą.Gęste krzewy ocieniały klinkierowy chodnik, sytuacja wymarzona dla włamywacza. Sprawdził po [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl
  •