Balogh Mary - Złodziej marzeń, E-BOOKI

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MARY BALOGH
ZŁODZIEJ MARZEŃ
Przekład Agnieszka Dębski
 ROZDZIAŁ 1
Zanosiło się na pełen gorączkowej krzątaniny dzień; dzień urodzin lady Kasandry
Havelock, kończącej właśnie dwadzieścia jeden lat.
Zazwyczaj uroczystość taka niewiele znaczyła dla kobiety z jej pozycją. Tym razem
było inaczej. Ostatni hrabia Worthing umarł dokładnie rok temu, osierocając jedynaczkę. A że
chodziło o jeden z nielicznych rodów hrabiowskich, któremu dane było przetrwać - z braku
męskiego potomka - tylko w linii żeńskiej, tytuł należał się nowej hrabinie, potem zaś miał
przejść na jej syna. Opiekunem młodej dziedziczki na czas jej niepełnoletności został brat
zmarłego. Całoroczna żałoba nie pozwoliła mu jednak szukać jej męża i Kasandra wciąż była
panną.
Nadchodzące urodziny były nadzwyczaj ważnym wydarzeniem. Hrabina Worthing
zyskiwała pełnoletność i niezależność. Nie było jednak człowieka zdolnego pokierować jej
życiem. Żadna kobieta nie może
przecież żyć samodzielnie, bez przewodnictwa przewyż-
szającego ją rozumem mężczyzny, a już zwłaszcza utytułowana, zamożna dziedziczka dóbr w
hrabstwie Somerset. To zaś, że w dodatku odznaczała się urodą, urokiem i temperamentem,
tylko dodatkowo komplikowało sytuację.
Co do tego wszyscy byli zgodni - jej stryj i do niedawna opiekun, ciotki i jedyny
kuzyn, na tyle dorosły, by pozwalano mu wyrażać własne zdanie.
Wieczorny bal, do którego właśnie się sposobiono, winien zapisać się w pamięci
sąsiadów i całej okolicy jako najwspanialszy ze wszystkich. Miała grać duża orkiestra, a
zaproszono tak wielu gości i tylu z nich przyjęło zaproszenie, że śmiało można go było
porównać nawet z niektórymi skromniejszymi fetami w sezonie londyńskim.
Oprócz przygotowań - choć żaden z krewnych hrabiny nie chciałby przyznać, iż lwia
część tej roboty spoczywa na barkach służby - było jeszcze mnóstwo utrapienia ze składaniem
życzeń i zabawianiem gości przez cały wieczór. W dodatku bardzo wielu przyjechało z
oddalonych siedzib i nie należało się spodziewać, że wrócą tam własnymi powozami, kiedy
już bal się skończy. Niemal wszystkie gościnne sypialnie zostały więc zajęte.
Szczęśliwym trafem Kasandra przebywała tego ranka gdzie indziej. Poszła do
wdowiej rezydencji pogawędzić ze swoją kuzynką i przyjaciółką, panną Patience Gibbons. Co
więcej, wybrała się tam również na ostatnią przymiarkę sukni balowej. Sprowadzoną z
Londynu krawcową trudniącą się szyciem krynolin, która miała wraz z dwiema pomocnicami
sporządzić stroje dla wszystkich pań, postanowiono bowiem umieścić raczej tam niż we
dworze.
Kasandra absolutnie nic nie wiedziała o zwołanej pod jej nieobecność rodzinnej
naradzie. A tymczasem chodziło o całą jej przyszłość.
Naradzie przewodniczył Cyrus Havelock. Jako jedyny brat zmarłego był
niezaprzeczalnie głową rodu i tylko to, że przyszedł na świat pół godziny później, jako
młodszy z bliźniaków, pozbawiło go tytułu. Havelock nie czuł się jednak pokrzywdzony i
gorliwie dbał o dobro rodziny. Po śmierci matki stał się bardzo zamożny - przypadły mu w
udziale okoliczne ziemie i dwór Willow Hall. Serdecznie zresztą lubił Kasandrę.
Stał przed pustym kominkiem, a wokół niego zasiedli pozostali członkowie rodziny:
pani Altea Havelock, lady Beatrycze Havelock, niezamężna siostra zmarłego, lady Matylda
Gibbons, wdowa po baronie Gibbons i także siostra zmarłego, oraz Robin Barr - Hampton,
syn pani Havelock z pierwszego małżeństwa. Nie uważano go co prawda za członka rodziny
w ścisłym znaczeniu tego słowa, lecz miał już dwadzieścia dwa lata i jako szanowany
ziemianin z powodzeniem gospodarzył na własnych dobrach, choć mniej rozległych niż
włości ojczyma i kuzynki. Prócz tego był rozumnym i miłym młodzieńcem.
- Cała rzecz w tym - zaczął pan - Havelock, donośnym odchrząknięciem nakazując
zebranym ciszę i wspinając się na palce, by po chwili opaść na pięty - że musimy postanowić,
co począć z Kasandra. - Wsunął dłoń za rząd guziczków długiej kamizelki z błękitnego
jedwabiu i rozejrzał się wokół. Szczęściem dla niego, uszyty zgodnie z ówczesną modą
fałdzisty surdut, rozszerzający się ku dołowi, tak bardzo rozchylał się na potężnej piersi, że
nie można było nawet marzyć o jego zapięciu.
- Pozostanę przy niej, bracie, póki tylko będzie mnie potrzebowała - rzekła lady
Beatrycze cierpkim jak zwykle tonem - bo. myślę, że nie jestem już jej opiekunką, lecz
towarzyszką, przyjaciółką i przewodniczką. Pragnę też pełnić wytrwale wszystkie te trzy
powinności, dopóki Bóg mi pozwoli. Jeszcze nie zdziecinniałam ze starości!
- Na Boga, Beatrycze - odparł brat - nikt tego nie mówi! Co jednak poczniemy z samą
Kasandrą? W tym cały kłopot.
- Ojciec dawno już powinien był zabrać ją do Londynu - odezwała się lady Matylda. -
A skoro Beatrycze może nad nią czuwać, ja je tam zabiorę, no i wezmę też moją Patience.
Wspominałam o tym bratu w rzadkich wypadkach, gdy zdarzało mu się odwiedzić dom, on
jednak był zdania, że Kasandrą jest jeszcze za młoda, że to błahostki i lepiej dla niej będzie
pozostawać na wsi. Czyż miałam się z nim kłócić? Myślę zresztą, że właśnie ty, Cyrusie,
winieneś był poddać mu tę myśl.
- Błahostki! - Pan Havelock potrząsnął głową z rozdrażnieniem. - Co może być
ważniejszego od wybrania córce męża? Och, nie chciał się tym zająć, bo nie lubił zaprzątać
sobie dziewczyną głowy i tyle! Już dawno należało wydać ją za mąż!
- Dałam mu to do zrozumienia, kiedy ostatnim razem przyjechał do domu, chyba sobie
przypominasz, mój miły - szybko wtrąciła pani Havelock. - Londyn jest najstosowniejszym
miejscem do znalezienia Kasandrze odpowiedniego małżonka! Powiedziałam mu to, mając na
względzie sprawę dziedzictwa. Wprost trudno uwierzyć, że już odziedziczyła tytuł i cały
Kedleston Park jest jej własnością. Biedactwo, taka samotna!
- Zrobiłem, co do mnie należało: byłem jej opiekunem przez cały zeszły rok. -
Havelock znów uniósł się na palcach i jeszcze raz powrócił do bardziej stabilnej pozycji - ale
miałem związane ręce. Żałoba po Worthingu trwała aż do dziś. Jakże mogłem w tych
okolicznościach wybierać jej męża?
- Ależ nie mogłeś, bracie - odezwała się lady Beatrycze - i nie masz sobie nic do
wyrzucenia, podobnie jak my. Twoja opieka nad nią się kończy, lecz nadal jesteś stryjem, a ja
ciotką. Mamy względem Kasandry wielkie zobowiązania.
- No i znów jesteśmy tam, skąd wyszliśmy - mruknął Havelock. - Co z nią począć?
Jest pełnoletnia, utytułowana, należy do niej to wszystko - zatoczył ręką szeroki łuk - ale
może paść ofiarą pierwszego lepszego łowcy posagów. Zważcie, co mówię. Co najmniej tuzin
tutejszych młodzieniaszków wyczekuje dzisiejszego dnia z zapartym tchem.
- Kasandra to przecież rozumne dziewczę - odparła lady Beatrycze.
- No właśnie, jest dziewczęciem! Prześlicznym, miłym, ufnym i, doprawdy, bardzo
jeszcze młodym. Trudno będzie ustrzec ją przed nimi i wybrać rozważnego, solidnego
młodzieńca zdolnego należycie zarządzać majątkiem. Już mamy koniec maja, za późno, żeby
z nią jechać do Londynu na tegoroczny sezon - westchnął z żalem Havelock. - Może
przełożymy ten zamiar na przyszły rok i wtedy przedstawimy Kasandrę paru majętnym,
dobrze urodzonym ludziom z jej sfery? Damy im sposobność, by się jej dobrze przyjrzeli,
słowem uczynimy to, co należało zrobić trzy lata temu albo i wcześniej.
- A ja wezmę ze sobą Patience - powtórzyła lady Matylda. - Będzie już wtedy miała
dziewiętnasty rok. Chyba nie ma w tym nic złego, że córkę barona i wnuczkę hrabiego
wprowadzi się w towarzystwo i przedstawi na dworze? Doprawdy, Patience wyrosła na
urodziwą panienkę, choć przyznaję, że nie tak ładną jak Kasandra. A więc wszystko ułożone,
Cyrusie?
- Ja też z wami pojadę - wpadła jej w słowo lady Beatrycze. - Tobie, siostro, wiele
czasu zajmie Patience. Ja chcę czuwać nad Kasandra. Nie wątpię zresztą, że zrobi prawdziwą
furorę.
- A może i my się tam wybierzemy? - ożywiła się pani Havelock. - Jak uważasz,
Cyrusie? Mielibyśmy pod bokiem naszego Ruperta, który uczęszcza do tamtejszych szkół, a
Amy i Hanna już się z góry cieszą na podobną wyprawę. A Kasandrze powinno być na rękę,
że stryj wyszuka jej stosownego młodzieńca i zadba o korzystny kontrakt ślubny. Prócz tego
już całe wieki nie byliśmy w Londynie!
- Owszem, tak będzie chyba najlepiej - orzekł po chwili namysłu pan Havelock,
wydymając wargi. - Choć Kasandra skończy wtedy dwadzieścia dwa lata. Sporo jak dla
panny na wydaniu.
- Gdzież tam! - parsknęła zniecierpliwiona lady Beatrycze. - Ona jest prawie -
dzieckiem, bracie! Nie trzeba się bać opinii, że zanadto przebieramy wśród konkurentów.
Kasandra ma dostatecznie wiele urody i jest na tyle dobrze urodzona, by nie musiała łapać
byle jakiego młodzika zdolnego wydukać „ja cię chcę za żonę". Wyda się tym bardziej
pożądana, jeśli okaże rozwagę. Ja po skończeniu dwudziestu dwóch lat miałam o wiele więcej
ofert małżeńskich niż wcześniej, gdy byłam ponoć w odpowiedniejszym do zamążpójścia
wieku!
- No, chyba nie chcemy, by Kasandra okazała się aż tak rozważna. - Pan Havelock
pozwolił sobie zachichotać. - Ty mogłaś postąpić, jak ci się żywnie podobało. Ona zaś musi
urodzić syna, dziedzica hrabiowskiego tytułu. Albo przynajmniej córkę.
- Więc sprawa zakończona. - Pan Havelock raz jeszcze uniósł się na palcach i opadł na
pięty. - Pomówię z nią jutro, kiedy całe to zamieszanie z urodzinami się skończy.
- Na Boga, zapomniałeś o czymś, ojcze - odezwał się Robin Barr - Hampton spod
okna, gdzie usiadł na samym początku narady. - Wszyscy zapomnieliście.
Krewni spojrzeli na niego ze zdumieniem i niedowierzaniem.
- A jeśli Kasandra nie zechce jechać do Londynu? Może odmówić zgody. Teraz ma do
tego prawo. Nie będzie jej można zmusić do wyjazdu.
- Ależ my dbamy tylko o jej dobro, synu! - zawołała jego matka.
- Może poczuć się urażona tym, że inni mają względem niej swoje zamiary. I że
zwołano naradę familijną w jej własnym domu, gdy ona bawiła gdzie indziej.
- Jesteśmy wszak jej krewnymi, Robinie - upomniała go lady Beatrycze - i szczerze ją
kochamy. Mamy też prawo troszczyć się o jej przyszłe szczęście.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl
  •