Barańska Ewa - Z kim płaczą gwiazdy,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Ewa BarańskaZ kim płaczą gwiazdNawet gwiazdy płaczą z tym, kto płacze nocą.TalmudRozdział IMichałowi nigdy nie przyszło do głowy, że strzała Amora ugodzi go na środku jeziora. Tegoupalnego dnia wiatr do żeglowania był wymarzony. Ich omega popychana lekkimbaksztagiem * przemierzała leniwie Zalew Soliński. Michał przez lornetkę obserwowałolśniewającą swoją urodą skomplikowaną linię brzegową, pełną malowniczych półwyspów izatoczek. W krystalicznej tafli wody odbijały się lesiste wzgórza o przeważnie stromychstokach. Zmienność krajobrazu była wręcz zaskakująca. Raz po raz odsłaniały się tajemnicze,zaciszne fiordy wprost zapraszając do przycumowania... W głębi jednej z zatoczek uwagęchłopaka przyciągnęła dziewczyna siedząca na burcie łódki. Na tle ciemnej zieleni sprawiaławrażenie białej rusałki, która z jakiegoś powodu opuściła bezpieczne głębiny, żeby obejrzećświat nad wodą.Michał wiedział, że był to brzeg zabudowany weekendowymi daczami VIP-ów, którzy nawetna łonie natury unikali obcowania z pospólstwem. "Rusałka" musiała być jedną z tychbogatych, zarozumiałych i znudzonych przesytem dziewcząt. Nagle poczuł nieodpartą chęć,by do niej podpłynąć, przechylić łódkę i sprawić jej kąpiel. "Zawsze to jakaś rozrywka" -pomyślał, założył płetwy i wskoczył do jeziora.- A ty dokąd? - zawołał za nim Krystian.- Zaraz wracam!Michał był doskonałym pływakiem. Teraz płynął kraulem, prawie nie rozpryskując wody.Zbliżając się do celu, dostrzegał coraz więcej szczegółów. Dziewczyna, wystawiając twarz dosłońca, mocno odchyliła głowę i zamknęła oczy. Ruchy Michała stawały się corazostrożniejsze. Był już tak blisko, że mógł dotknąć ją wyciągniętą ręką, a ona nadal siedziałanieporuszona, nie zdając sobie sprawy z jego obecności.Michał znieruchomiał.Uroda dziewczyny porażała. Po drugiej stronie jeziora wiele było seksownych blondynek,brunetek, cycatek, dupiatek - w strojach tak skąpych, że od samego patrzenia nachodziłysprośne myśli, lecz ta była wyjątkowa - smukła, jasna, z włosami tak gęstymi i puszystymi, żezdawały się stanowić zbyt wielki ciężar dla jej cienkiej szyi. I nie były to włosy skudlone,zmierzwione, wypaprane paletą farb, lecz naturalnie kasztanowe, lśniące, opadającemiękkimi puklami na plecy. Przypominała piękny w swej delikatności kwiat zawilca, którypodziwiać można tylko w jego naturalnym środowisku, gdyż zerwany, natychmiast więdnie."Ależ ze mnie kawał łosia. Tylko do cna skretyniały łoś mógł wpaść na tak durny pomysł, żebyzrzucić ją z łódki" - bluzgnął pod swoim adresem.Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Było to spojrzenie jasne, bez śladu kokieterii, jaką zreguły widywał u dziewcząt przy pierwszym kontakcie. Iskry jej zielonych tęczówek objęłyżarem jego serce i ciało. Wszystko szło nie tak, jak sobie zaplanował. Zanurkował i zacząłodpływać, szybko, jakby zaatakowało go stado rekinów."Jestem wał do kwadratu! - stwierdził, uświadamiając sobie, że jeśli teraz zrejteruje, możejej już nigdy nie zobaczyć. - Muszę przynajmniej spróbować. Przypadkiem sterujeprzeznaczenie. Wracaj, kretynie".Zawrócił.- Chcesz popływać żaglówką? Gratis - spytał, wynurzając się obok łódki.- Nie.- Dlaczego?- Cyganka wywróżyła mi, że nieszczęście przyjdzie do mnie z wody. A ja wierzę wprzepowiednie.- Czy ja wyglądam na Nessie albo innego potwora z głębin?Uśmiechnęła się wyraźnie rozbawiona, jednak nadal bez cienia zalotności, a przecieżdziewczyny podświadomie wykorzystują swój czar, urok osobisty, kobiecość, by wzbudzać wmężczyznach pożądanie. Ta patrzyła pięknie i bezpłciowo jak... anioł, a mimo to jejskromność i powściągliwość zadziwiała i zawstydzała.- Dziękuję za zaproszenie, ale nie. Po prostu, nie - zeskoczyła do wody, wyszła na brzeg iznikła za krzewami bujnie porastającymi zbocze.***Elwira, matka Weroniki, od zawsze kazała do siebie mówić po imieniu. Teraz z kompresemna oczach spoczywała na leżaku ustawionym na trawniku pod ogromną lipą. Jej zdaniempromienie przefiltrowane przez gęste listowie dawały ładniejszą opaleniznę i nie wysuszałyskóry tak, jak ostre słońce. Po ostatnich zastrzykach z botoksu wargi Elwiry były jeszczeopuchnięte, przekrwione i obolałe, toteż starała się mówić bez poruszania ustami.- To ty kochanie?- Tak.- Ciekawe, co zajmuje Damiana? Miał dzwonić i nie dzwoni. Od trzech dni milczy i wdodatku ma wyłączoną komórkę. Może coś się stało?- Brak wiadomości to dobra wiadomość. Napijesz się czegoś zimnego?- Nie, ale chyba pora na przekąskę.Weszły do domku letniskowego. Zbudowany był tak, że mógł służyć do całorocznegoużytkowania, jednak Elwira wykorzystywała go tylko wtedy gdy dochodziła do siebie pooperacjach plastycznych i innych rozlicznych korektach urody, które - zanim zachwycąefektem - najpierw szpecą opuchliznami, strupami i szramami.- Kochanie, wyjmij z lodówki jogurt z płatkami - poleciła córce, sama zaś zrzuciła z siebieopalacz i stanęła nago przed wielkim lustrem.- Duży czy mały?- Mały, chyba nie chcesz, aby urosło mi dupsko niczym szafa. A swoją drogą, jak uważasz,czy powinnam sobie nieco podnieść pośladki?- Nie.- Robi mi się fałdka. A idealnie powinno być tak - podciągnęła skórę na biodrach. - Popatrz,Weroniko, czyż nie jest lepiej?- Właściwie masz rację, lepiej, ale tylko nieco.- Może by wstrzyknąć kwas hialuronowy. Podobno działa rewelacyjnie.- Moim zdaniem to zbędne.- Eh, bo jeszcze nie rozumiesz, kochanie, że bez młodego wyglądu kobieta traci sens życia. Aprzynajmniej taka kobieta, jak ja.- Ależ rozumiem, rozumiem, w sztuce upiększania się osiągnęłaś mistrzostwo świata.- Warto było. Pojmiesz to w pełni, gdy będziesz starsza, chociaż - prawdę mówiąc - martwięsię tobą. Brak ci seksapilu. Dziewictwo to kiepski afrodyzjak.- Ależ przestań - chciała powiedzieć "mamo", lecz w porę ugryzła się w język.Elwira ubolewała, że Weronika tak lekkomyślnie marnuje najlepsze lata. Chciała przekazaćjej własne doświadczenie, pomóc zrobić użytek ze świeżej cery, jędrnego ciała, cienkiej talii itwardych piersi. Sama miała obsesję na punkcie czasu, tego nieuchwytnego iniedookreślonego pojęcia filozoficzno-fizycznego, o którym zafascynowana mechanikąrelatywistyczną córka mówiła tajemniczo: czwarty wymiar czasoprzestrzeni. Dla niej czasposiadał straszliwą właściwość - był pozbawiony zwrotu. W którąkolwiek stronę kierowałaswe kroki, zawsze zmierzała ku starości. Mogła biec w lewo, w prawo, na północ, południe,jechać windą, wchodzić po schodach czy schodzić - na końcu i tak czekały ją: zwiotczałość,obwisłość i zmarszczki. Czuła się jak więzień przewężenia klepsydry, przez które przyszłośćziarnko po ziarnku przesypywała się w przeszłość. Nieustannie. Bez żadnej taryfy ulgowej.Minuta trwała minutę, godzina godzinę, doba dobę. Tymczasem obok żyła Weronika,denerwująco nieświadoma przemijalnego piękna, jakim życie obdarza człowieka na krótkąchwilę, by potem dzień po dniu je niszczyć, niszczyć, niszczyć, niszczyć, aż do ostatecznegounicestwienia.- Przyjdzie czas, że zrozumiesz, jak mordercza jest walka z czasem, jak ciężkie są zapasy zestarością, która łapie cię za gardło i wysysa ze skóry wodę, ile wysiłku wymaga obrona przedzmasowanym atakiem zmarszczek, gdy organizm ledwie nadąża z regeneracją niszczonychkomórek. Kiedyś to wszystko pojmiesz i będziesz żałować zmarnowanej młodości, ale będzieza późno.- Zrobić ci kawy?- Tak. Małą bez cukru.Do najbardziej koszmarnych snów Elwiry należały te, w których fizycznie czuła podpełzającezniedołężnienie. Zawsze było tuż-tuż, niewidzialne i gotowe do skoku, a ona, sparaliżowanastrachem, nie mogła uciekać. Na jawie była matką kumpelką - chodziła z córką na imprezy,zwierzała się jej z kłopotów miłosnych i uważała ten układ za cudowny. Lubiła, gdy obcy braliją za starszą i ładniejszą siostrę Weroniki, której brakowało zalotności tak naturalnej dladorastających dziewcząt i tego czegoś, co nadaje kobiecie seksapilu. Nie pomagały markoweciuchy, drodzy fryzjerzy i wizażyści. Weronika pozostawała typem niepoprawnegonaturszczyka i Elwira straciła już nadzieję, że przemieni przeciętne kaczątko wolśniewającego łabędzia.Zadzwoniła komórka Elwiry. Pełne radosnej nadziei "tak?" zamieniło się w pełnerozczarowania "Cześć, Asiulek, fajnie, że dzwonisz".- Cholera, zaczynam mieć złe przeczucia. Dlaczego Damian milczy jak zaklęty? Co o tymmyślisz, Weroniko? - spytała po skończeniu rozmowy z przyjaciółką.Koleżeńskie układy z matką mimo wszystko ograniczały szczerość. Weronika poznałaDamiana u Matyldy i wiązała z tą znajomością ogromne nadzieje. Zafascynował ją tenprzystojny, dobrze zbudowany blondyn z poczuciem humoru. Najpierw umówiła się z nim namieście, potem zaprosiła do domu na siedemnastkę. Uroczystość została zorganizowana wich pięknym ogrodzie. Lecz to nie Weronice przypadła rola najważniejszej osoby. W luzackieji pełnej radosnej wrzawy atmosferze brylowała seksowna Elwira, ciągnąc za sobą pożądliwespojrzenia podchmielonych chłopaków. Damian, ostentacyjnie zaniedbując Weronikę, nieodstępował Elwiry na krok. Weronika, w poczuciu klęski, z żalem wodziła za nimi wzrokiem.Przegrywała kolejny raz. Tym razem jednak porażka była tak dojmująca, że gdy okołodwudziestej drugiej podekscytowana Elwira spytała, co ją łączy z Damianem, dziewczynaodparła drewnianym głosem: "Nic. To tylko kolega...". Dalej rozmowa potoczyła się do bólubanalnie:- Dzięki. Kamień spadł mi z serca. Jesteś zadowolona z przyjęcia?- Tak.- No to pa.Weronika przez łzy widziała, jak opuszczają przyjęcie, jak chwilę później zapala się światło woknie sypialni Elwiry i nie gaśnie już do rana. Od tamtego czasu unikała rozmów na tematDamiana i jego związku z Elwirą. Teraz również zbyła jej pytanie wzruszeniem ramion.- Nie wiem.- Czy to możliwe, że mu się znudziłam?- Znasz go lepiej niż ja.- Fakt, jest dużo młodszy, ale czy tę różnicę widać? No powiedz, Weroniko, szczerze, czywidać, że jestem starsza?Weronika dostrzegła w oczach Elwiry bolesne pragnienie zaprzeczenia.- Skądże, wyglądasz wyjątkowo młodo. Chyba nawet młodziej ode mnie.- Może Damian uważa inaczej?- Męska psychika to dla mnie terra incognita. * Zapytaj kogoś innego.Pomyślała o chłopaku z przystani. Blondyn o mocno zarysowanych brwiach i piwnychoczach, dobrze zbudowany, mocno opalony sympatyczny "Nie ukrywał, że próbuje mniepoderwać - pomyślała ciepło, lecz po chwili odgoniła tę myśl. - Pewnie wie, że podoba siędziewczynom i akurat nabrał ochoty na wakacyjną przygodę. Jeśli nawet źle oceniłam jegointencję, w ostatecznym rozrachunku i tak zająłby wygrzane miejsce po Damianie. Nie wartozawracać sobie nim głowy".Rozdział IITen dzień zapowiadał się dobrze. Rano, zerknąwszy do lusterka, Elwira stwierdziła, żeopuchlizna zeszła, a strupki po wkłuciach są prawie niewidoczne.- Weroniko, jutro wracamy do domu!- Po co? Tu jest dobrze.- Martwię się Damianem. Może miał wypadek? Wiesz, że jeździ jak wariat.- No tak... Co zjesz na śniadanie? Zrobić płatki owsiane?- Zrób. Tylko na wodzie. I do tego sok z połowy grejpfruta.Elwira wzięła szybki prysznic i, owinięta ręcznikiem, usiadła przy stole. Wtem zadzwoniłakomórka. Spojrzała na wyświetlacz i skrzywiła się. Dzwonił główny księgowy z jej firmy.Słuchała go z coraz większym napięciem na twarzy, aż wreszcie krzyknęła:- Nie! Żadnych wypłat! Żadnych! Jeszcze dzisiaj wracam! Najszybciej, jak tylko będę mogła! -zamknęła ze złością klapkę telefonu.- Co znowu?- Wracamy do domu. Pakuj torby.- Ale dlaczego?- Damian się znalazł! Przyniósł wypowiedzenie i zażądał natychmiastowej wypłaty należnychmu pieniędzy za pół miesiąca! Rozumiesz!?- Nie bardzo.- Zatrudniłam go u siebie w charakterze doradcy.- Doradcy? Od czego? Miał ci doradzać, jak obszywać ręczniki? Jak je pakować? Czy może,jak napisać instrukcję używania?- Ach, przestań się wyzłośliwiać. Zatrudniłam go, żeby sobie trochę zarobił, a przy okazjichciałam go mocniej do siebie przywiązać. Zrozum, ja go naprawdę kocham.- Rozumiem, jednak zjedz śniadanie. Tych parę minut cię nie zbawi.- Daj spokój. Nic bym nie przełknęła.Weronika wyciągnęła spod łóżka dużą torbę, otworzyła szafę i zaczęła pakować najpierwrzeczy zdjęte z wieszaków, potem z półek. Robiła to już wiele razy.***Dziewczyna z łódki niepodzielnie opanowała myśli Michała. Żałował, że okazał się małostanowczy, że nie ustalił, jak ma na imię, a przynajmniej skąd pochodzi. Myślał o niej resztędnia, cały wieczór i w nocy, zanim zasnął. Rankiem, gdy tylko otworzył oczy, postanowił:"Muszę ją odnaleźć!".Wiatr był dobry do żeglowania. Ich omega pchana silnym baksztagiem, raz lewym razprawym halsem, * lekko pruła środkiem zalewu w kierunku Wielkiej Wyspy. Michał przezlornetkę lustrował przeciwległy brzeg. Tak, jak wczoraj w niewielkiej zatoczce kołysała się nauwięzi biała łódka. Dziewczyny nigdzie nie było. Podjął decyzję.- Spadam! - krzyknął, zakładając płetwy, skoczył do wody i zaczął płynąć w kierunkuzatoczki.- Wrócimy po ciebie za godzinę - zawołał za nim Krystian.Na miniprzystani w zatoce VIP-ów od strony wody nie można było dostrzec żadnego ruchu.Tuż przy molo Michał zobaczył tabliczkę, którą wcześniej przeoczył: "Teren Prywatny, WstępWzbroniony". Wyszedł na brzeg, pokonał kilka kamiennych schodków i ruszył wąską ścieżkąwijącą się w gąszczu olszyny. Zza zielonej ściany niespodziewanie wyłonił się eleganckiletniskowy domek i dokładnie w tym momencie usłyszał warkot silnika. Zza domku wyjechałsrebrzysty passat, przez szybę przednich drzwi dojrzał profil dziewczyny z łódki. Samochódskręcił w lewo, w kierunku bramy otwieranej właśnie przez starego człowieka. Michał zdążyłzapamiętać litery i jedną cyfrę rejestracji samochodu. "Cholera, znowu zawaliłem" ?- jęknąłw duszy, lecz nagle dostrzegł szansę w człowieku zamykającym teraz bramę. Podszedł doniego.- Przepraszam, ja...- Co pan tu robi? To teren prywatny.- Tak wiem. Pani, która tu mieszka, chciała popływać żaglówką. Przyszedłem powiedzieć, żeżaglówka podpłynie za godzinę.- Dziwne, żadna nie wspominała. A która, jeśli można spytać, bo są dwie?- Taka z rudawymi, długimi włosami, jasną cerą. Była w granatowym opalaczu.- Pewnie Weronika.- Ma pan może jej telefon? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl
  •