Bennett Connie Samotny ojciec, Książki - Literatura piękna, Bonia, Harlequiny nowe różne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CONNIE BENNETT
Samotny ojciec
(Single ... with children )
 1
Taki głos doprowadza mężczyzn do szaleństwa. Głębokie, ciemne tony przywoływały na
myśl obraz Laureen Bacall uczącej Bogarta gwizdać albo Kathleen Turner, której do
podniesienia temperatury ciała mężczyzn wystarczało jedno namiętne słowo. Taki głos od
razu skłaniał do snucia romantycznych fantazji, kryła się w nim obietnica niezwykłej
namiętności i rozkoszy.
Pozostawało jednak faktem, że głos ten pochodził z komputerowego syntetyzatora
dźwięku, co zupełnie nie pasowało do wszystkich tych skojarzeń!
Doktor Caroline Hunter siedziała nieruchomo na taborecie w laboratorium i z
niedowierzaniem słuchała syntetyzatora, przekazującego jej zupełnie niewinną wiadomość.
Gdy nagranie dobiegło końca, zwróciła się do siedzącego przy terminalu młodego technika.
– To jakiś żart, prawda, Tony? – spytała z nadzieją w głosie.
– Ależ czemu pani tak sądzi, pani doktor? – odpowiedział Tony Beecroft, zsuwając
jednocześnie z nosa okulary w grubej oprawce. Wyglądał zupełnie poważnie. – Nie
odważyłbym się z panią żartować. Wszyscy wiedzą, że nie ma pani poczucia humoru.
Tony żartował, ale ta złośliwość nie była pozbawiona podstaw. Przez ułamek sekundy
Caroline miała ochotę dać mu szturchańca, aby udowodnić, że jest dobrym kompanem, który
docenia dowcipy, ale w porę się powstrzymała. To nie byłoby w jej stylu. Zajmowała się
konstruowaniem komputerów i cieszyła się reputacją osoby bezwzględnie dążącej do celu.
Długo musiała pracować, aby – w profesji zdominowanej przez mężczyzn – zasłużyć na taką
opinię. Już dawno nauczyła się tłumić odruchy, które mogłyby zdradzić, że ta reputacja jest
właściwie bezpodstawna.
– Tony, to ma być głos komputera zdolnego do komunikacji werbalnej, a nie
recepcjonistki w agencji towarzyskiej – powiedziała surowym tonem.
– Nie podoba się pani, prawda?
– Przykro mi, ale nie – pokręciła głową Caroline, po czym pomyślała, że powinna dodać
coś uprzejmego. – Wykazałeś wprawdzie wielki talent w programowaniu syntetyzatora, ale
nie o to nam chodziło.
– Nie sądzi pani, że komputer o nazwie SCARLETT OHARA powinien mieć odpowiedni
głos?
– Jeśli użyjemy tego głosu – Caroline wskazała na syntetyzator – to będziemy musieli
zmienić jego nazwę na Jezebel.
– Hej! – ucieszył się Tony. – Więc jednak ma pani poczucie humoru!
– Jeśli komuś o tym powiesz, wylecisz z pracy – odrzekła, powstrzymując uśmiech.
– Tak, proszę pani – powiedział Beecroft, ciągle uśmiechnięty. Odwrócił się w stronę
terminalu i nacisnął kilka klawiszy. – Skoro nie chce pani seksu, może to się pani spodoba.
Z głośnika popłynął ten sam tekst. Tym razem ton głosu był dokładnie taki, o jaki
chodziło Caroline, gdy wyznaczyła Tony’emu zadanie. Z badań rynkowych wynikało, że głos
komputera często działa ludziom na nerwy, zwłaszcza gdy mają z nim do czynienia na co
dzień. Caroline kazała Tony’emu obniżyć wysokość i zmienić nieco barwę dźwięku, a on
dokładnie zrealizował jej polecenie.
– Dużo lepiej – pochwaliła go entuzjastycznie.
– Wiedziałem, że pani tak powie, ale uważam, że poprzednia wersja jest dużo lepsza –
odpowiedział Tony.
– Pewnie wszyscy mężczyźni zgodziliby się z tobą – stwierdziła zimno Caroline i wstała
z taboretu. – Kiedy zainstalujesz nowy syntetyzator?
– W poniedziałek z samego rana – obiecał. – Może pani powiedzieć ludziom z działu
reklamy, że będą mieli swoje próbne modele pod koniec przyszłego tygodnia.
– Doskonale! – Podeszła do terminalu i poklepała Tony’ego po ramieniu. Nie wypadło to
szczególnie naturalnie, ale Caroline nigdy nie pozwalała sobie na nadmiernie poufałe
zachowanie w kontaktach z personelem. – Dobrze się sprawiłeś, Tony. Dopilnuj tylko, żebyś
zainstalował właściwą wersję.
– Czy mógłbym ich nie odróżnić?
– Rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić, byś nie był w stanie dosłyszeć różnicy –
odrzekła Caroline, tym razem pozwalając sobie na dyskretny uśmiech. – Do zobaczenia.
Wzięła z biurka staromodny notatnik i energicznym krokiem wyszła z niewielkiego
laboratorium dźwiękowego. Szła korytarzem ultranowoczesnego biura, które od sześciu lat
było jej drugim, a może nawet pierwszym domem. W szklanych ścianach MediaTech
Laboratories czuła się całkowicie swobodnie, czego nie można by powiedzieć o większości
innych miejsc.
Jako osoba genialna, czego miarą było IQ na poziomie zbliżonym do 180, Caroline przez
całe życie starała się, realizować swoje możliwości”. Niewątpliwie w życiu zawodowym to
się jej w pełni udało. W wieku trzydziestu pięciu lat objęła prowadzenie w wyścigu, którego
celem było stworzenie najnowocześniejszego komputera na świecie. Pozostało jeszcze usunąć
kilka pomniejszych błędów z systemu i już wkrótce MediaTech będzie mogła zaprezentować
komputer OHARA wszystkim ekspertom. Caroline wiedziała, że to będzie cios dla
konkurencji.
Natomiast w życiu osobistym powiodło się jej znacznie gorzej. Miała za sobą nieudane
małżeństwo, jej przyjaciółmi byli wyłącznie koledzy z pracy, a domowy kot rozpoznawał ją
tylko w porach karmienia. Na szczęście jej życie wypełniała praca i Caroline w pełni to
akceptowała. Całą swoją energię i inteligencję skoncentrowała na projektowaniu komputera
OHARA. Dzieło to sprawiało jej taką satysfakcję, że wszystkie kłopoty, jakich doświadczała
w innych dziedzinach życia, nie miały dla niej znaczenia.
Nie zatrzymując się po drodze i nie rozmawiając z nikim, Caroline przeszła przez główne
laboratorium i pomaszerowała prosto do swego gabinetu – pozbawionego okna pokoju, w
którym stało biurko, szafka, dwie duże kartoteki i komputer, na pozór całkiem zwyczajny.
– Dobry wieczór, Caroline – rozległ się spokojny kobiecy głos. Trudno byłoby zgadnąć,
skąd pochodził.
– Dobry wieczór, Scarlett – odpowiedziała Caroline, podchodząc do biurka. – Czy miałaś
pracowity dzień?
– Oczywiście. Odbyłam lekcję astronomii z doktorem Caldwellem, a doktor Bergman
sprawdzał moją główną bazę danych.
– Czy znowu masz dziurę w pamięci? – spytała Caroline, marszcząc brwi. Odłożyła na
biurko deskę do pisania i spojrzała badawczo na monitor.
– Myślę, że nie – odpowiedział komputer. – Wydaje mi się, że to było tylko rutynowe
badanie.
Kobieta odetchnęła z ulgą. Główna baza danych stanowiła jeden z najbardziej złożonych i
najważniejszych części systemu Scarlett. Dzięki zawartych w niej encyklopedycznym
wiadomościom Scarlett potrafiła rozumować z niemal ludzką, a czasem wręcz nadludzką
sprawnością. Niestety, od paru miesięcy z niejasnych powodów komputer „zapominał”
pewnych informacji. Dotychczas straty były minimalne, ale ich pojawienie się dowodziło, że
w systemie tkwi jakiś błąd. Mimo wielu godzin spędzonych na diagnostyce, Caroline wciąż
nie wiedziała, na czym polega problem. Zdarzało się, że jednego dnia Scarlett wiedziała o
pewnych faktach, a już następnego nie pozostawał nawet ślad po tych informacjach.
Na szczęście tym razem nie o to chodziło.
– Masz do mnie jakieś pytania, Scarlett? – spytała Caroline, siadając za biurkiem.
– Tak.
Komputer automatycznie sprawdzał wszystkie wczytywane informacje i gdy czegoś nie
rozumiał, prosił swą konstruktorkę o wyjaśnienie.
– Słucham.
– Co to znaczy „zadzierać nosa”?
– W jakich okolicznościach spotkałaś się z tym określeniem? – spytała Caroline z lekkim
uśmiechem.
– Doktor Caldwell powiedział tak, gdy go poinformowałam, że jego obliczenia odległości
od kwazara Maxima są błędne.
Caroline zachichotała. Loren Caldwell był astrofizykiem z Cal-Techu, który niedawno
zgodził się nauczyć Scarlett astronomii. Wybitny uczony nie był widocznie przyzwyczajony
do impertynenckich uwag ze strony swych uczniów.
– Zadzierać nosa, to znaczy demonstrować swoją wyższość – wyjaśniła.
– To znaczy, jest to równoważne z arogancją – po chwili namysłu Scarlett wyciągnęła
właściwy wniosek.
– Owszem.
– Czy rzeczywiście jestem arogancka? – spytała Scarlett po chwili wahania.
Konstruktorka bezwiednie uniosła rękę i pogłaskała monitor, niczym matka pocieszająca
urażone dziecko. Scarlett oczywiście nie przeżywała żadnych uczuć, ale gdy pytania
dotyczyły jej „osobowości”, dość łatwo było ją zmylić. Caroline zawsze bardzo uważała, żeby
nie wprowadzić swego „dziecka” w błąd.
– Ty jesteś inteligentna, Scarlett – odrzekła. – Ludzie czasem mylą inteligencję z
arogancją.
– Czy słowa „inteligencja” i „arogancja” są synonimami?
– Nie.
– Wobec tego jest to problem ludzkiej interpretacji – stwierdziła Scarlett.
– Masz rację – przyznała Caroline. Nauczenie ściśle logicznego komputera, że ludzie
często zachowują się nielogicznie, było jednym z najtrudniejszych zadań projektowych.
Termin „ludzka interpretacja” stał się skrótem, którym Scarlett określała wszystko, czego nie
rozumiała, a co musiała przyjąć do wiadomości.
Scarlett wydawała się usatysfakcjonowana otrzymanymi wyjaśnieniami i przeszła do
następnego pytania. Gdy skończyły, Caroline zabrała się do kolejnego przeglądu programu,
kontrolującego mowę komputera; był to jeden z wielu elementów oprogramowania, który
musiał być całkowicie gotów przed publiczną premierą maszyny.
– Caroline! Co ty tu robisz?
Uniosła głowę i spojrzała w kierunku drzwi. Była tak pochłonięta swymi rozważaniami,
że dopiero po chwili oprzytomniała i rozpoznała Boba Stafforda, wysokiego i szczupłego
menedżera MediaTech.
– Czyżbyś nie pamiętał, że tu pracuję? – odpowiedziała wreszcie, gdy pytanie dotarło do
jej świadomości. – Czy chcesz przejąć moją rolę roztargnionego profesora?
– Nie, ty sobie z nią świetnie radzisz. W rzeczywistości aż za dobrze – odrzekł Stafford,
pukając palcem w zegarek. – Gimnazjum Hilliard... trzecia godzina... konkurs osiągnięć
naukowych dla uczniów... Czy to ci się z czymś kojarzy?
– Och, Boże! – jęknęła Caroline. – To dzisiaj?
– Jak najbardziej.
– Czy muszę tam jechać? – spytała z resztką nadziei, że Stafford zaprzeczy.
– Owszem, musisz – stwierdził stanowczo, krzyżując ramiona. – Moja żona jest główną
organizatorką konkursu i obiecałem jej, że przyjdziesz. Uczniowie bardzo liczą na twoją
obecność. Jest już za późno, aby się wycofać. Jedziesz tam i tyle. Rusz się zaraz, bo inaczej
się spóźnisz.
Caroline nie miała najmniejszej ochoty brać udziału w tej imprezie i pewnie dlatego o niej
zapomniała. Nie cierpiała tłumów i nieznanych sytuacji, zawsze wtedy czuła się skrępowana i
nie na swoim miejscu. Szczególną niechęć wzbudzała w niej konieczność rozmowy z
uczniami, biorącymi udział w konkursie. Niestety, Stafford najwyraźniej się uparł.
– Która godzina? – spytała.
– Pierwsza czterdzieści pięć.
– Nie, panie Stafford – wtrąciła się Scarlett. – Jest pierwsza czterdzieści dwie.
– Dziękuję, Scarlett – powiedział mężczyzna z wyraźną irytacją w głosie.
– Bardzo proszę – odpowiedziała uprzejmie Scarlett.
– Któregoś dnia będę musiała ją nauczyć, jak rozpoznawać sarkazm – zażartowała
Caroline.
– Któregoś dnia będziesz musiała ją nauczyć, żeby nie czepiała się nieistotnych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl
  •