Barnett Jill - Cuda 03 - Krąg, PONAD 12 000 podręczniki, B- 867
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Angielsko-walijskie pogranicze, 1280 rok
Cóż to za dziwny przypadek! Jak to się stało, że
widzę cię tutaj? Jesteś wreszcie w mojej mocy.
Jesteś w mej mocy. Ale nie lękaj się mnie. Ja też
mienię się dzikusem.
Tutaj rodziły się legendy.
I nie bez powodu. Wierzchołki drzew przybierały tu dziwne
kształty, przypominające koronę króla Artura, gigantyczną
dłoń szatana czy nawet profil boskiego oblicza. Prehistoryczne
kamienne kręgi o tajemniczej przeszłości urozmaicały krajobraz.
To tutaj wędrowali niegdyś druidzi i - jak głoszą legendy -
zakopywali swoje skarby pod starymi dębami o potężnych
konarach wznoszących się ku górze, jak gdyby próbowały
dosięgnąć nieba.
Czasem, kiedy porywisty wiatr wiał od strony wzgórz, drzewa
w gęstych lasach zdawały się śpiewać ponurą pieśń, gwiazdy
spadały z nieba, a życie człowieka mogło w ciągu jednej nocy
odmienić się całkowicie, chociaż on sam nie był tego świadomy.
Jeśli spojrzałeś w dół z wysokiej góry zwanej Craig y Ddinas,
senna wioska Bleddig zdawała się zaledwie drobnym skupi
skiem pokrytych strzechą domów, zgromadzonych wzdłuż
krętej drogi, urozmaiconym tu i ówdzie kolorową plamą ogród
ków, przylegających do rozległych prostokątów uprawnych pól.
Taka była Walia.
„Idylle króla"
Alfred, lord Tennyson
7
Tę sielsko wyglądającą wioskę otoczały wzgórza i gęste,
mroczne lasy. Ponad nią wznosił się wyniosły płaskowyż, na
którym od niepamiętnych czasów stał gigantyczny krąg z nie-
bieskoszarych głazów, górujący nad rozległą doliną.
Jeśli zdarzyło się, że któryś z przesądnych mieszkańców
wioski zobaczył młodą kobietę zdążającą w stronę tego potęż
nego i tajemniczego kamiennego kręgu, natychmiast kreślił
znak krzyża i szeptem wymieniał imiona świętych patronów,
gdyż, jak mówiono, w tym miejscu Teleri z Puszczy odprawiała
swoje diabelskie czary.
Czy wiedziałeś o tym, że ona potrafi sprowadzić na ziemię
uzdrawiające moce w ten sam sposób, jak pewne czarownice
potrafią sprowadzić księżyc? O tak! Ona potrafiła. Co prawda
twierdziła, że uzdrawiającą moc mają wyłącznie kamienie, ale
mieszkańcy wioski wiedzieli lepiej. Wiedzieli, że jest wiedźmą.
Niektórzy grozili, że ją ukamienują, gdyż skłonni byli zabić
każdego, kto się od nich różnił.
Inni nie grozili, tylko rzucali w nią kamieniami.
Ilekroć młoda kobieta imieniem Teleri spojrzała w swoje
odbicie w wodzie strumyka lub leśnej sadzawki, zawsze widziała
niewielką bliznę w kształcie gwiazdki tuż pod prawym okiem,
w miejscu, gdzie trafił ją ostry kamień. Ta blizna sięgała znacznie
głębiej, niż wskazywałby na to niewielki biały znak na skórze.
Teleri często rozmawiała z leśnymi zwierzętami, gdyż zwie
rzę nie krzywdzi człowieka wyłącznie dla poprawienia sobie
samopoczucia. W przeciwieństwie do człowieka zwierzę atakuje
tylko po to, by chronić swoje potomstwo, albo wtedy, gdy
będąc w sytuacji bez wyjścia, broni własnego życia.
Trzymała się z dala od wioski Bleddig. Mieszkała w głębi
najmroczniejszej części Brecońskiej Puszczy, w miejscu, w któ
rym świetliki ochoczo tańczą w czasie ciemnych letnich nocy,
gdzie drzewa z jękiem uginają się w powiewach wiatru,
a owady śpiewają tak głośno, że słuchając ich, można zapomnieć
o całym świecie.
Z czasem Teleri z Puszczy stała się elementem lokalnego
folkloru. Mieszkańcy utrzymywali, że w bezksiężycowe noce
zakrada się, próbując wykraść im dusze. Jeśli zboże rosło zbyt
wolno, mówili, że to zapewne ona przeszła przez pole. Wszyscy
wiedzieli, że zamiast stóp ma kopyta, jak sam diabeł.
Łatwiej było im zmyślać takie historie i opowiadać kłamstwa
niż zrozumieć młodą kobietę, która miała duszę tak czystą, że
potrafiła widzieć więcej niż inni. Patrząc na ludzi, dostrzegała
wrogość głęboko ukrytą w ich sercach.
Starsze dzieci w długie zimowe wieczory straszyły młodsze
rodzeństwo przerażającymi opowieściami.
Jeśli w czasie pełni księżyca spojrzy na ciebie, zamienisz się
w kamienny posąg. Jeśli jej długi cień padnie na ścieżkę, którą
idziesz, zamienisz się w dzikiego ptaka i do końca życia ścigać
będziesz zachodzące słońce. Pocałunek Teleri ma taką moc, że
wystarczy muśnięcie jej ust, żebyś zamienił się w ropuchę.
Czasami dzieci układały rymowanki; wyśpiewywały je na
skraju lasu, rzucając patyki i kamienie:
Uważaj! Uważaj! Teleri zbliża się.
Uciekaj! Uciekaj, bo będzie z tobą źle.
Ona jest diabelskim pomiotem!
Córką Szatana!
Teleri z Puszczy nie była jednak córką diabła, bo gdyby
była, wiedziałaby, kto jest jej ojcem.
Jej matką była Annest, córka druidki o imieniu Gladdys,
kobieta tak piękna, że jej urodzie nie mógł się oprzeć żaden
mężczyzna. Wielu próbowało ją zdobyć, ale bez skutku. Pew
nego dnia Annest zniknęła.
Mówiono, że z jaskiń ukrytych w walijskich wzgórzach
przybył tajemniczy rycerz w złotym hełmie; przyjechał na
8
9
dzikim białym rumaku o grzywie i ogonie czarniejszych niż
rzeka Styks. Gdy rycerz zobaczył piękną Annest, ściągnął
wodze. Koń stanął dęba i zarżał jak gdyby w proteście, ale
przybysz nachylił się i wyciągnął do niej ramiona.
Annest bez lęku podała mu rękę i odjechała razem z nim
ku wysokim, mrocznym wzgórzom. Gdy wróciła po kilku
miesiącach, była brzemienna.
Tego samego dnia przyszła na świat Teleri, a jej matka
zmarła, zabierając ze sobą do grobu prawdę o tym, kim był
tajemniczy rycerz, ojciec jej córki.
neczki miały mówić każdemu, że oto sir Roger pełni misję
króla Edwarda.
Dzyń! Dzyń! Dzyń!
Słuchajcie wszyscy! Jestem sir Roger FitzAlan. Podróżuję
w królewskich sprawach.
Dzyń! Dzyń! Dzyń!
Król Edward chce zbudować nowy zamek na pograniczu!
Do diabla! Do diabla! Do diabla! Sir Roger chciałby mieć
nową głowę.
Ściągnął cugle i zatrzymał konia. Gdy nachylił się, żeby
poklepać go po karku, niewiele brakowało, by ześlizgnął się
z siodła. Na szczęście zdążył zaczepić nogą o łęk.
Obejrzał się i zaklął cicho.
Do diabła! Dosiadam konia niczym dama dworu, pomyślał.
Z powrotem wsunął but w strzemię i uniósł się nieco. Ciągle
jeszcze uważnie oglądał swoje siodło, gdy podjechał do niego
sir Tobin de Clare, świeżo pasowany na rycerza syn lorda
Gloucester.
Roger spojrzał na niego z niechęcią.
De Clare wyprostował się w siodle, jak zawsze, zanim zdołał
cokolwiek powiedzieć, co sprawiło, że Roger, jak zwykle
w takiej sytuacji, miał ochotę wymierzyć mu klapsa. Młodzie
niec wytrzymał spojrzenie Rogera i powiedział:
- Sir, czy zamierza pan zamęczyć w tym przeklętym terenie
wszystkich swoich ludzi, czy tylko mnie?
- Ciebie? - Roger roześmiał się. Usiadł ponownie na swoim
śliskim siodle i położył wodze na kolanach. - Dlaczego miałbym
zawziąć się tak akurat na ciebie?
- Elizabeth jest moją siostrą.
- To przykry zbieg okoliczności, ale nigdy nie miałem jej
tego za złe.
- Bóg świadkiem, że potrafi pan być nader niemiły!
Brecon Beacons, Walia
Sir Roger FitzAlan na pogranicze angielsko-walijskie wy
ruszył na polecenie króla, ale nie był rad z zaszczytu, który
go spotkał. Powodem tego była pewna jego słabość. Roger
kochał kobietę, niewłaściwą kobietę, i ostatniej zimy zbyt wiele
czasu spędził w jej łożu.
Dzisiaj miał do spełnienia ważne zadanie: rozejrzeć się
w terenie, który król Edward osobiście wskazał jako miejsce,
gdzie w południowej części pogranicza powinien stanąć nowy
zamek. Rogerowi powierzył również zaszczyt nadzorowania jego
budowy, a wreszcie, po jej zakończeniu, osiedlenia się w nim.
Na razie Roger marzył tylko o tym, by oprzeć znużoną głowę
na poduszce.
Tuż za nim podążali ciężko zbrojni rycerze, z których jeden
trzymał proporzec głośno łopoczący na porywistym wietrze,
tak głośno, że ten odgłos przypominał trzask łamanego drzewca
kopii w czasie bitwy.
Ten ostry dźwięk potęgował ból głowy, będący rezultatem
braku snu i uporczywego metalicznego brzęczenia złotych
dzwoneczków zdobiących rząd jego konia. Te irytujące dzwo-
10
11
- O tak - odparł Roger lodowatym tonem. - Ojciec od
dawna ćwiczył mnie w tej sztuce. - Przez chwilę bawił się
wodzami, a potem, opierając się o łęk siodła, nachylił się ku
ciemnowłosemu młodemu rycerzowi. - Ojciec nauczył mnie
również, jak radzić sobie z młodzieńcami, którzy lubią dużo
gadać, a rozsądku mają mało. Teraz jednak zajęty jestem
przede wszystkim tym, jak utrzymać się na koniu.
De Clare wydawał się zakłopotany. Rozdrażnić tego młodego
chłopca nie było trudno i Roger zapewne nie zrezygnowałby
z okazji, gdyby nie musiał martwić się o to, co zrobić, by nie
zsunąć się z siodła.
- To siodło jest cholernie śliskie. Podejrzewam, że ktoś
wysmarował je gęsim sadłem.
De Clare wydał z siebie dziwny dźwięk, jak gdyby się
zakrztusił lub stłumił chichot, potem szybko odwrócił wzrok.
Roger patrzył na niego przez moment.
- Uważasz, że to takie zabawne?
De Clare spoglądał w stronę wzgórz; nie odpowiedział.
- Posłuchaj! Lord Merrick jest moim przyjacielem, a ty
jesteś tutaj ze mną na jego prośbę i tylko dlatego będziemy
skazani na siebie przez najbliższe dwa lata. Przez ten czas
jestem twoim zwierzchnikiem.
- Tak, sir - odpowiedział młody rycerz, uśmiechając się
przy tym bezczelnie.
- Mam nadzieję, że masz tyle rozsądku, by nie śmiać
się ze mnie.
- Nie, sir.
- Więc co cię tak cholernie rozbawiło?
- Jeśli dobrze pamiętam, dzisiaj rano Thwack długo pole
rował pańskie siodło.
- Ach! - Roger smutno pokiwał głową. Teraz już wszystko
rozumiał. Thwack był miłym chłopcem, służącym i ulubieńcem
lady Clio, żony Merricka, znanym z tego, że często przysparzał
swojej pani i panu wielu kłopotów.
- Założę się, że Thwack istotnie użył gęsiego sadła - po
wiedział De Clare, nadal uśmiechając się niewyraźnie. - Czy
chce pan, abym wrócił do Camrose i sprowadził go tutaj?
- Nie. - Roger zeskoczył z konia. - Lady Clio i lord Merrick
obdarliby mnie ze skóry, gdybym skarcił tego chłopca. Z pew
nością nadmiernie przykładał sie do pracy i chciał, żeby
wszystko było jak najlepiej.
Roger rozejrzał się, urwał garść trawy i zaczął starannie
wycierać siodło.
- Tak, sir. On zawsze bardzo się stara - zauważył de Clare.
- Tyle że swoimi dobrymi chęciami na ogół sprawia ludziom
kłopoty. Tym razem obróciło się to przeciwko mnie, a mogło
i przeciw nam wszystkim. - Roger zakończył czyszczenie siodła
i otrzepał rękawice. - Niewiele brakowało, a podnosilibyście mnie
z ziemi jak jakiegoś pijaka, a nie jest to sytuacja zbyt zaszczytna
dla rycerza, zwłaszcza podróżującego z królewską misją.
De Clare milczał przez dłuższą chwilę. Czekał, aż Roger
ponownie dosiądzie konia.
- Sir? - odezwał się po chwili.
- Słucham?
- Co do Elizabeth, to ...
- Nie teraz. - Roger gestem nakazał mu milczenie i wziął
w ręce wodze. - A najlepiej nigdy. Nie chcę rozmawiać
o Elizabeth z tobą ani z nikim innym... Zaczekaj na naszych
ludzi - dodał i ruszył galopem przez porośnięte gęstą trawą
zbocze wzgórza, zostawiając za sobą Tobina de Clare.
Złote królewskie dzwoneczki znów rozdzwoniły się donośnie,
potęgując ból głowy. Roger zaklął ze złością, oderwał od rzędu
pas, na którym były zawieszone, i cisnął nim w gęstą trawę,
tak jak odrzuca się ogryzek jabłka. Może dopisze komuś
szczęście i znajdzie ten cenny skarb, pomyślał.
12
13
[ Pobierz całość w formacie PDF ]