Baszttowa Ksenia- Wampir z Przypadku, Ebooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kseniia BaszttowaWAMPIRZ PRZYPADKUPROLOGO północy nabrzeże było opustoszałe. Jedynie w oddali, skšd dochodziłymelodyjne dwięki koncertu, w oknach czynnych do póna knajpek paliło się jeszczewiatło. Słaby wiatr poruszał lićmi drzew.Samochód koloru pustynnej nocy powoli zahamował. Rozległ się szmer opon narozgrzanym asfalcie, a po chwili kto bezszelestnie otworzył przednie drzwi.Niedopalony papieros niczym dogasajšcy meteor rozbłysnšł w powietrzu,przeleciał ponad żelaznš balustradš i wpadł do wody.- Nooo? - ze zniecierpliwieniem odezwał się siedzšcy z przodu mężczyzna. - Igdzie on jest?- Na pewno zaraz się zjawi... - Kierowca leniwie zakaszlał.Zaraz potem usłyszał za plecami głosy towarzyszy:- Zamknij się! Nikt cię o zdanie nie pytał!- Wybacz, szefie. - Szofer spucił oczy.Niebawem rozległ się odgłos kroków, a następnie słabe, stłumionepochrzškiwanie. Uwagę tego, którego nazywali szefem, przykuł nowo przybyły.- Nooo?- Wszystko gotowe, szefie - wydusił usłużnie mężczyzna. - Dom jest urzšdzonywedług pana gustu. Zastosowalimy się do wszystkich zaleceń.Szef powoli wysiadł z samochodu. Spod marynarki na chwilę wysunęła siękoszula barwy krwi.- Ilu jest ich w miecie?- Dwóch lub trzech. Wszyscy mieszkajš tu od ponad dziesięciu lat.- Jacy uczniowie? Kontakty z władzami?- Miejscowi gliniarze nic o nich nie wiedzš. Jeli chodzi o uczniów, każdy ma niewięcej niż pięciu, góra szeciu. Ogółem około dwudziestu.Szef w zamyleniu oparł się o samochód.- A co wiadomo na temat tych... kundli? - zapytał po chwili.- Słyszałem, że zawarli co w rodzaju rozejmu - odparł z wahaniem rozmówca.- Możesz odejć.Nowy skinšł głowš. Zrobił kilka kroków w tył i wyszedł z kręgu rzucanegoprzez latarnię wiatła, po czym rozpłynšł się w ciemnociach letniej nocy.Szef dłuższš chwilę stał nieruchomo, oparty plecami o samochód.Szczęknšł zamek w drzwiach. Zanim zdšżyły się otworzyć, mężczyznabłyskawicznie pochwycił klamkę, pomagajšc młodej kobiecie wydostać się z tylnegosiedzenia.Dziewczyna leniwym krokiem przemierzyła pas zieleni oddzielajšcy jezdnię odchodnika, zatrzymała się nad brzegiem rzeki i chwyciła za poręcze. Mężczyznapodšżył za niš bez popiechu.Od wody powiało chłodem.- Ależ mi to wszystko obrzydło - cicho, z namysłem rzekła kobieta.- Lidio, ja...- Obrzydło! - powtórzyła stanowczym tonem z nutš nostalgii w głosie. - Cokilka lat rzucać wszystko i wyjeżdżać, wcišż się spieszyć... Mam tego doć. Mamdoć życia w wiecznym strachu, obawie, że gdy tylko skręcę za róg, kto może mnienapać. Mam doć tej całej Europy i tych podróży.- Nie lubisz Europy? Pojedziemy do Ameryki, do Australii, dokšdkolwiekzechcesz!- Nie chcę nigdzie jechać! - niemal krzyknęła. - Czy ty niczego nie rozumiesz?Nie chodzi o miejsca, chodzi o to życie! Naprawdę tego nie widzisz?Mężczyzna nie odpowiedział. Narzucił na ramiona dziewczyny marynarkę. Tengest nie był niczym więcej, jak tylko przejawem kurtuazji - dziewczyna już oddawna nie była zdolna do odczuwania zimna. Mimo to przyjęła podarunek.Przyjęła, chlipnęła cicho i położyła głowę na ramieniu kochanka, a on objšł jš wtalii.Piękna mogłaby być z nich para. Mogłaby, gdyby nie dziwna bladoć kobiety icienka, biaława szrama szpecšca twarz mężczyzny.CZEĆ PIERWISZAŻŻYYWAA LLEEGGEENNDDAA!! IILLOOĆĆ SSIIĘĘ NNIIEE LLIICCZZYY!!O szóstej rano telewizor włšczony przez jakiego idiotę na cały regulatoruroczycie odegrał hymn. Grobowy harmider tršb, bębnów i tym podobnychinstrumentów do wtóru z hukiem młota pneumatycznego w mojej głowie sprawił, żesię obudziłem.Złorzeczšc cicho przez zacinięte zęby (głono nie mogłem z powoduwspomnianej dolegliwoci), bez otwierania oczu spełznšłem z wersalki i namacawszyprzycisk na pilocie, wyłšczyłem szklane pudło. Bioršc pod uwagę fakt, że zdołałem tozrobić, musiałem znajdować się w domu. A skoro tak, to żeby dotrzeć do kuchni idorwać się do cudownego eliksiru z ogórków, wystarczyło wyjć z pokoju i skręcić... wlewo!Kiedy z niewielkš pomocš palców uniosłem powieki, poczułem, jak razi mnieniesamowicie jasne wiatło poranka (kto powiedział, że promienie słońca sšprzyjemne?!).Doszedłem do wniosku, że najwyższy czas wstać. Po pięciu nieudanych próbachpokonałem wreszcie syndrom agresywnego chodnika - gdyby kto nie wiedział, mamna myli sytuację, kiedy chodnik, a w tym przypadku podłoga, oddala się corazbardziej i bardziej... aż w końcu znienacka obija człowiekowi gębę. Doczłapałem dolodówki i wycišgnšłem trzylitrowy słój z błogosławionš wodš po ogórkach.Kilka łyków i od razu jakby lepiej. Oto co kac robi z człowiekiem.No tak, ale w jaki sposób doprowadziłem swój biedny organizm do takiego stanu?Zmusiłem szare komórki do pracy na wysokich obrotach i walczšc z bólem głowy przypomocy wspomnianego już napoju, zaczšłem sobie co nieco przypominać.Wczoraj... a może wcale nie wczoraj? W każdym razie na pewno w pištek. Wpištek o trzeciej po południu rodzice zabrali młodszego brata i wyjechali do domkuletniskowego. Wczeniej doszli do wniosku, że będzie dla mnie lepiej, jeli zostanę wmiecie i spróbuję pobyć trochę bez ich nadzoru.Nawiasem mówišc, lepiej, żeby była sobota. Jak mnie mamuka zobaczy w takimstanie, porzšdnie oberwę po uszach.Powróćmy jednak do tematu. Co się działo póniej? Najpierw skakałem pokanałach telewizora, usiłujšc znaleć co lepszego od tych nadawanych bez końcatalkshow, a gdy się poddałem i zamierzałem wyłšczyć szklane pudło, kto zadzwoniłdo drzwi. Przyszedł lekko wcięty Wowka z kilkoma butelkami piwa.- Słuchaj, brachu, skoro twoich starych nie ma w domu, może bymy łyknęli? -zaproponował.Chyba się opierałem, ale w końcu wytoczył argument koronny:- Stary, Irka mnie rzuciła.Wowka bez przerwy to się kłócił, to znów godził z Irenš, po pięćdziesišt razy nadzień, bo przecież najważniejsze to znaleć jaki powód, zgadza się?Ale do rzeczy. Kiedy osuszylimy wszystkie butelki piwa, kochany Wowkawycišgnšł skšd pół litra samogonu, potem wódkę, potem koniak, potem znów piwo,potem ja znalazłem sake (zawsze mylałem, że to jakie paskudztwo, a tu proszę -całkiem, całkiem), potem jeszcze jednš butelkę wódki, potem... potem Wowka rzygał.Kiedy doszedł do siebie, oznajmił, że zatruł się ciastem owsianym, które służyło namza zakšskę. Na szczęcie mój żołšdek nie jest aż tak wrażliwy.Ponieważ uznalimy, że mamy już doć w czubie, wyszlimy na miasto. Co siędziało póniej, pamiętam jakby przez mgłę... Zresztš, może póniej sobie przypomnę.Odstawiłem kubek z niedopitš wodš po ogórkach i zrobiłem obchód powszystkich pokojach, trzymujšc się cian. Najwyraniej niczego nie spalilimy, nierozbilimy, ani nie przepilimy, a to już połowa sukcesu.Posiedziałem chwilę na kanapie, a potem poszedłem się umyć. Gdy wlazłem dołazienki, przypadkiem spojrzałem w górę - na wieżo wybielonym suficie widniałylady butów. Przeniosłem wzrok na swoje nogi - no tak, byłem w butach. Rzuciłemokiem na podeszwę - wszystko się zgadza, cała w kredzie. Tylko jak ja to zrobiłem?Pomylałem, że kiedy już dojdę do siebie, zamażę lady, bo inaczej rodzice mnieukatrupiš. Opłukałem twarz i zaczšłem myć zęby, nie potrafišc się wyzbyć wrażenia,że co jest nie tak. Zerknšłem w wiszšce nad zlewem lustro, szeroko rozdziawiajšcusta, by słodko ziewnšć. Ujrzałem własnš nietrzewš fizjonomię: rozczochranekasztanowe włosy, smutne bršzowe oczy (nic dziwnego, przy takim głowy bólu... tfu,bólu głowy), dwudniowy zarost... A figa z makiem, nie będę się dzisiaj golić! Sprawy itak przybrały doć nieoczekiwany obrót, tylko tego brakowało, żebym się jeszczepozacinał na kacu. Tak sobie włanie mylałem, gdy wtem, mniej więcej w połowiewydobywajšcego się z mojego gardła przecišgłego aaaaa, wybałuszyłem oczy.Górne kły były zdecydowanie dłuższe od pozostałych zębów, a na dodatek chybazaostrzone. Jasne, nigdy nie miałem idealnego zgryzu, ale żeby do tego stopnia?!Ostrożnie przecišgnšłem kciukiem po jednym z kłów: na palcu pojawiła się krew. JezuChryste, w co ja się wpakowałem?!Przed oczami przeleciały mi sceny ze wszystkich horrorów klasy D owilkołakach i wampirach, jakie kiedykolwiek oglšdałem.Wyszedłem z łazienki i opadłem na fotel w pokoju gocinnym. Na stole leżałapopielniczka i kilka paczek papierosów, jedna ledwie napoczęta, pozostałe puste.Wowka pali raz na sto lat, od wielkiego dzwonu. Ja, jeli mam być szczery, nigdyjeszcze nie próbowałem, ale teraz naszła mnie nieodparta ochota.Włożyłem jednego w usta, zacišgnšłem się niezbyt wprawnie, przestawiłem bliżejpopielniczkę i... od razu odeszła mi ochota na wyroby tytoniowe. Obok papierosówleżał ołówek. Dopalony do połowy.Cóż, to najwyraniej nie był mój dzień.* * *Omiotłem pokój tępym wzrokiem, wyłapujšc kolejne dowody wczorajszej libacji -nasadzone na końce żyrandola puste butelki, Kiciusia i Mruczusia pochrapujšcychcicho w dwóch różnych kštach pokoju, jakby urwał im się film. (Nie ma się z czegomiać, nie moja wina, że tatko dostał w prezencie dwa szczeniaki ciao-ciao zzapewnieniem, że to NIESAMOWICIE PUSZYSTE kocięta. I co z tego, że miały czarnejęzyki? Może od jagód!). Od obydwu dziwnie zalatywało walerianš czy czympodobnym.W końcu znudziło mi się lustrowanie pobojowiska po tej uczcie w czasie dżumy,więc wzišłem się w garć i zaczšłem sprzštać. Póniej będę myleć, w jaki sposóbdorobiłem się tych zębów, o ile oczywicie zdołam sobie co przypomnieć.Do czwartej po południu uporałem się z bałaganem i dom lnił aż miło, po czymznów zaczšłem zachodzić w głowę, co się wczoraj wydarzyło.Wczoraj...Wczoraj, gdy już mielimy niele w czubie, poszlimy na spacer. Po okołopółgodzinie bezsensownego wałęsania się po miecie dotarlimy do... no j... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl
  •