Bethany Campbell - Tylko kobieta, ● Harlequin Romance
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bethany Campbell
Tylko kobieta
Rozdział 1
Scotty patrzyła na falistą linię wzgórz przez okna sali konferencyjnej Benton
Arena. Pogrążone w zimowym śnie góry Ozark w przedziwny sposób skojarzyły
jej się z dziadkiem Gampem i to ją uspokoiło. Gdy jednak wkroczyła na pole walki,
odczuła głęboki niepokój. Dzisiejszy dzień może być ostatnią szansą. Trzeba
zdobyć się na agresywność. Pozostali dziennikarze nie będą mieli wobec niej
skrupułów.
Jej kamerzysta, Hassledorf, podstarzały kogut, utorował sobie drogę do przodu.
Właśnie gorączkowo gestykulował, chcąc zapewne powiedzieć: No, chodź tu,
Scotty.
Kiwnęła mu głową, zacisnęła zęby i usiłowała przecisnąć się między tęgim
dziennikarzem radiowym a jakimś kamerzystą. Odepchnęli ją, jakby była
wścibskim natrętem, a nie ich koleżanką. Połowa dziennikarzy uważała, że kobiety
nie powinny robić programów sportowych. Uważali też za zabawne, że mała,
śliczna Scotty chce zajmować się sportem.
Miała sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, krótkie, gęste, kasztanowe włosy,
zielone oczy, długie rzęsy i mlecznobiałą cerę. Ojciec nazywał ją „chińską
laleczką”, nieco zdumiony, że ta istota o ogromnych oczach i drobnych kościach
pojawiła się znienacka w rodzie ludzi postawnych i wysokich.
W niektórych rodzinach przydomek „chińska laleczka” mógłby uchodzić za
komplement. Ale nie w rodzinie Scotty. Co zrobiłby ojciec, gdyby nie mógł
przepchać się przez tłum? „Naprzód!” – krzyknąłby pełnym głosem, jak przystało
na trenera. „Nie dawaj się! Nie ustępuj!”
Tak więc usiłowała nie dać się i w końcu, bardziej prześlizgując się niż
przepychając, wywalczyła miejsce wprost przed Duffem Freelym z
konkurencyjnego Kanału 37. Duff nie miał dla niej więcej sympatii niż pozostali
dziennikarze, ale był tak leniwy, że rzadko sam odrabiał pracę domową. Wolał do
tego wykorzystać Scotty. Zastanawiała się, kiedy Duff zacznie wysysać z niej
informacje.
– Trzymamy się, co? – Zaśmiał się. – Na czym polega twój sekret? Chodzą
pogłoski, że nowe kierownictwo Kanału 50 lubi te duże, zielone oczy.
– Pogłoski są nieprawdziwe – odparła z pozornym spokojem.
Kanał 50 łączył obecnie najgorsze cechy chaosu i piekła. Niedawno został
sprzedany starszawemu, ekscentrycznemu milionerowi z Tennessee, niejakiemu
Poteau, którego nikt z Kanału 50 nie widział na oczy. Wieść niosła, że jest to
odludek, który stacje telewizyjne kolekcjonuje, tak jak inni znaczki.
Kiedy stacja telewizyjna przechodzi z rąk do rąk, zwykle zwalnia się niektórych
pracowników. Pan Poteau nie nasycił się jednak pojedynczymi ofiarami. Trzy
czwarte pracowników poszło pod jego katowski topór. Hassledorfa oszczędzono z
powodów oczywistych – był najlepszym kamerzystą, jakiego kiedykolwiek miała
ta stacja. Dlaczego jednak Anioł Bezrobocia pominął Scotty? Była najmłodszą
stażem dziennikarką, której dawano zwykle do zrobienia materiały o ściekach,
problemach dentystycznych psów i pojawieniu się jakiejś choroby drzew.
Zdaje się, że Duff Freely miał rację. Pan Poteau najwyraźniej widział ją na
ekranie, orzekł, że jest „słodka jak cukiereczek” i polecił, by robiła więcej
materiałów sportowych. Była wdzięczna, że dano jej szanse, ale wolałaby, żeby
ceniono ją w pracy za kompetencje, a nie za to, że jest ładna czy zuchwała.
Duff uśmiechnął się z politowaniem.
– Nie sądzę, żebyś wyciągnęła coś od Ouinna. Słyszałem, że już wyrzucił cię za
drzwi. I to nieraz. Mówi się, że on nie toleruje dziennikarek.
Stłumiła narastający gniew. Duff mógł nie znać sportowych statystyk, ale
zawsze znał miejscowe plotki. Quinn był nowym trenerem Szarych Wilków,
drużyny koszykarskiej College’u St. Thomasa i co najmniej cztery razy odmówił
Scotty udzielenia wywiadu. Za każdym razem asystent trenera wypraszał Scotty z
jego biura w Benton Arena – Ouinn będzie rozmawiać z Kanałem 50, o ile
sprawozdawcą sportowym będzie mężczyzna...
Scotty wydawało to się niemoralne, niedemokratyczne, zacofane i
niewybaczalne. Co gorsza, było to niepokojące. Pan Poteau chciał, żeby zajmowała
się sportem. Ale nie Jed Quinn. Jeśli nie skłoni go do zmiany stanowiska, może
stracić pracę. To zapewne spowoduje, że ojciec się jej wyprze, a Wally Walltham,
kierownik działu sportowego, będzie skakać z radości.
Wally wyznaczył ją do zajmowania się Wilkami z College’u St. Thomasa z taką
miną, jakby rzucał psu ochłap ze stołu. Sam obsługiwał wszystkie ważniejsze
imprezy sportowe i nie chciał, żeby Scotty wkraczała na jego terytorium.
Ale ten rok był kiepski dla zawodników z College’u St. Thomasa. Zespół został
w poważnym stopniu osłabiony przez kontuzje. Co jednak było najsmutniejsze,
trener drużyny koszykarskiej Szarych Wilków, Pappy Hoyle, zmarł na zawał serca
tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego. Jed Quinn, człowiek nie mający prawie w
ogóle doświadczenia trenerskiego, zastąpił go w ostatniej chwili. Najmądrzejsi
gracze Wilków zrobili to, co na ich miejscu zrobiliby wszyscy myślący zawodnicy
– przenieśli się do szkół oferujących stabilniejsze programy i trenerów z większym
doświadczeniem.
Wszyscy byli zgodni, że Quinna czeka sezon upokarzających rzezi. Przy tak
ponurych prognozach spodziewano się, że zechce współpracować z prasą.
Potrzebna mu będzie przecież wyrozumiałość. Quinn jednak uważał dziennikarzy
za stado szakali.
Jego poprzednik, trener Pappy Hoyle, uwodził prasę z wielką energią,
udzielając wywiadu za wywiadem. Jed Quinn zebrał wszystkich naraz, jak potentat,
który ostatecznie zgodził się przemówić do motłochu.
– Po co w ogóle Quinn zwołuje konferencję prasową? – mruczał Duff.
– Prawdopodobnie musi tłumaczyć swoim zawodnikom, na czym polega
koszykówka. – Scotty potrząsnęła głową.
– Tak? No cóż, tobie z pewnością o tym nie powie. Mogłaś malować sobie
paznokcie, a tu przysłać tylko Hassledorfa. Quinn nie zaakceptuje kobiety w roli
sprawozdawcy sportowego.
– Chyba będzie musiał, jeśli ja tu jestem – odparła, przygryzając dolną wargę.
– Tak, jesteś, ale pytam: jak długo jeszcze? – szydził Duff, owijając kosmyk jej
kasztanowych włosów wokół palca. Próbowała uwolnić się od jego natarczywej
dłoni. Tak, była tutaj. Miała niepewną pracę w niestabilnej stacji, zajmowała się
ryzykownym programem sportowym, i to przy braku współpracy ze strony trenera.
Śmieszne, pomyślała, kiedyś dziennikarstwo sportowe wydawało się znakomitym
pomysłem na życie.
To Gamp powiedział, że mogłaby się tym zająć, zachęcił ją. Ona i Gamp nie
byli może wprost uważani za czarne owce tej wielkiej rodziny, za to na pewno nie
uważano ich za jej chlubę. Klan Morganów to ludzie porywczy, z bzikiem na
punkcie sportu i sprawności fizycznej. Legenda rodzinna głosiła, że kiedy matka
Scotty leżała po raz czwarty w izbie porodowej, ojciec siedział obok i dopingował
ją gorąco.
– Dalej, Mildred – miał jakoby krzyczeć. – Daj mi tym razem obrońcę. Mamy
już pomocnika i dwóch skrzydłowych!
Pani Morgan nie urodziła jednak syna, który mógłby zająć miejsce w
rodzinnym składzie piłkarskim. Na świat przyszła córeczka z niedowagą, która
zamiast wybuchnąć od razu zdrowym płaczem, cichutko i zarazem złowieszczo
kichnęła. Rozczarowani rodzice, wciąż ociągający się z uznaniem oczywistych
faktów, nadali jej imię Scotty. Było ono nie do końca męskie, niezupełnie żeńskie i
pozostawiało otwarte możliwości.
Brat Bruno z odrazą nazwał ją Smarkulą. Królowa Drobnoustrojów – ten
przydomek nadał jej z podobnym uczuciem drugi brat, Duke.
– Zostawcie ją w spokoju – mawiała wtedy matka.
– To tragedia, ale cóż ona na to poradzi.
Scotty miała alergię, Scotty miała astmę i podczas gdy jej bracia i siostry –
razem było ich pięcioro – hartowali się od dzieciństwa, rzucając kulą lub
oszczepem, robiąc pompki i podnosząc ciężary, Scotty spędziła swe cielęce lata
siedząc na kanapie i wycinając lalki z papieru. Lekarz powiedział, że przy astmie
należy unikać wysiłku fizycznego. W domu Morganów nie mogła znaleźć dla
siebie miejsca. Nie mogła, dopóki nie zamieszkał z nimi Gamp.
Gamp, ojciec jej ojca, był równie namiętnym fanatykiem sportu jak pozostali
członkowie rodziny, ale, podobnie jak Scotty, był słaby fizycznie i psychicznie.
Wypadek w fabryce chemicznej, gdzie był brygadzistą, kosztował go utratę
wzroku. Z początku był tak zgorzkniały i zamknięty w sobie, że Scotty, wówczas
nie mająca jeszcze dziewięciu lat, bała się go. Pewnego letniego popołudnia, gdy
matka zabrała dzieci na ostry trening na basenie, Gamp przeszedł wielki kryzys.
Jego radio zaczęło szwankować na początku transmisji meczu baseballowego
Białych Skarpet z Chicago. Zrzędząc pokuśtykał do telewizora, z rozdrażnieniem
namacał przycisk i włączył odbiornik.
Z nieszczęśliwą miną usiadł na kanapie. Telewizja jest dla widzących i Gamp
wiedział, że sprawozdawcy nie powiedzą mu tego, co tak bardzo pragnął usłyszeć.
Teraz jednak nic nie słyszał. Kią) i pokrzykiwał na Scotty, która jak zwykle
wycinała lalki z papieru, żeby poprawiła głośność. Był do tego stopnia wzburzony,
że bała się powiedzieć mu prawdę.
– Dźwięk... dźwięku nie ma – wydukała w końcu. – Tatuś powiedział, że
wysiadł wczoraj wieczorem.
Zakryła uszy dłońmi, spodziewając się, że staruszek zacznie znowu przeklinać.
Była zdumiona i zaniepokojona, gdy zapadła cisza. Gamp zasłonił potężnymi
dłońmi twarz i zaczął płakać. Scotty jeszcze nigdy nie widziała, żeby dorosły
płakał. Było to straszne i odetchnęła z ulgą, gdy przeklął, choć już nieco
stłumionym głosem.
– Mogłabym ci relacjonować przebieg gry – rzuciła desperacką myśl.
Potrząsnął tylko głową, wyraźnie wstydząc się, że była świadkiem jego
zachowania.
– Naprawdę mogłabym, Gamp – nalegała, wiedząc że to dla niej żaden
problem. Nie było u Morganów nikogo, kto nie znałby się choć trochę na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]