Balogh Mary - Cykl Mroczny anioł 02 - Ostatni walc, OSTATNIO DODANE(3)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mary Balogh
Ostatni walc
Rozdział pierwszy
Och, Sam, chodź z nami - nalegała hrabina Thornhill.
- Wiem, że to tylko krótki spacer nad jezioro, ale okolica
jest wyjątkowo piękna, w dodatku kwitną narcyzy. No i
człowiek lepiej się czuje w towarzystwie niż w samotno-
ści.
Samantha Newman najchętniej wybrałaby samotność,
ale widząc zafrasowany wyraz jej twarzy, poczuła wyrzu-
ty sumienia.
- Dzieci na pewno nie będą ci przeszkadzać, tylko
musisz im stanowczo powiedzieć, żeby dały ci święty
spokój - dodała hrabina.
Dzieciaków było w sumie czworo: dwoje hrabiny i
dwie dziewczynki lady Boyle. Były najnormalniejsze na
świecie, dobrze wychowane, choć rozhukane. Samantha
bardzo je lubiła i zazwyczaj wcale nie wymagała, żeby
dały jej święty spokój.
- Ależ Jenny, dzieci mi nie przeszkadzają - zapewniła
kuzynkę. - Po prostu od czasu do czasu mam ochotę
pobyć w samotności. Lubię chodzić na długie spacery,
żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i trochę porozmy-
ślać. Chyba się nie obrazisz?
2
-
Nie - odrzekła hrabina. - Naturalnie że nie. Jesteś
gościem, Sam, więc rób to, na co masz ochotę. Ale jakoś
się zmieniasz. Dotąd raczej nie lubiłaś przebywać z dala
od ludzi.
- Starzeję się... - powiedziała Samantha z uśmiechem.
- Też coś! - mruknęła pogardliwie kuzynka. - Masz
dwadzieścia cztery lata, jesteś piękna jak zawsze i ciąg-
niesz za sobą dłuższy ogon wielbicieli niż kiedykolwiek.
- A może... - włączyła się ostrożnie do konwersacji
lady Boyle - Samantha tęskni za lordem Francisem.
Samantha parsknęła śmiechem.
-
Tęsknię za Francisem? - powtórzyła. - Przecież
siedział u Gabriela przez cały tydzień, odjechał dopiero
dzisiaj rano. Owszem, w jego towarzystwie zawsze do-
brze się bawię. On mi dogryza, że nie ma na mnie
amatorów, a ja mu wytykam fircykowaty wygląd. Same
widziałyście, wczoraj wieczorem przyszedł na obiad w
jedwabnym lawendowym fraku. Na wsi, co za pomysł!
Ale kiedy Francisa nie ma w pobliżu, natychmiast o nim
zapominam. I ośmielę się przypuścić, że on o mnie rów-
nież.
-
Przecież dwa razy ci się oświadczył, Sam - zauwa-
żyła hrabina.
- Źle by się dla niego skończyło, gdybym przyjęła
któreś z tych oświadczyn - odparowała Samantha.
-Biedak chyba by umarł od takiego wstrząsu.
Lady Boyle spojrzała na Samanthę, sama nieco
wstrząśnięta, i przesłała hrabinie niepewny uśmiech.
-
No, więc jeśli naprawdę nie masz nic przeciwko
temu, Jenny, i jeśli tobie, Rosalie, nie sprawię tym przy-
krości, to wybiorę się dziś po południu na samotny spacer
- powiedzała Samantha. - Ciocia Aggy odpoczywa. W
taką cudowną wiosenną pogodę trzeba się żwawo
poruszać, a nie spacerować żółwim krokiem.
- Mogłaś pojechać na przejażdżkę po majątku z Ga-
3
brielem i Albertem - zauważyła hrabina. - Nie mieliby
nic przeciwko temu. No, ale ja znowu próbuję tobą
dyrygować. Miłego popołudnia, Sam. Chodźmy, Rosalie,
dzieci na pewno już łażą po ścianach z niecierpliwości.
Samantha została wreszcie sama. Miała wyrzuty su-
mienia, że wymówiła się od towarzystwa, które jej zapro-
ponowano. Ale czuła też ulgę, że resztę popołudnia ma
dla siebie. Zarzuciła granatowy spencerek na jaśniejszą
niebieską suknię, związała pod brodą tasiemki czepka i
wyruszyła na przechadzkę.
Nie mogłaby powiedzieć, że nie lubi Jenny, Rosalie
albo ich dzieci. Przeciwnie. Z Jenny i jej ojcem, wice-
hrabią Nordal, mieszkała przez cztery lata, kiedy jako
czternastoletnia dziewczynka została sierotą. Razem z
Jenny miały wspólny debiut w towarzystwie. Kochały
tego samego mężczyznę... Nie, o tym nie należało my-
śleć. Od czasu gdy Jenny sześć lat temu wyszła za mąż,
Samantha często bywała w gościnie u niej i Gabriela w
Chalcote. Równie często odwiedzała ich, gdy ściągali do
Londynu w okresie balów i ożywienia życia towarzy-
skiego. Jenny była jej najlepszą przyjaciółką.
Trudno było też nie lubić Rosalie, od sześciu lat żony
najlepszego przyjaciela Gabriela, sir Alberta Boyle'a.
Była urocza, trochę nieśmiała i zawsze miła dla ludzi.
Samantha dałaby głowę, że Rosalie za nic nie sprawiłaby
nikomu przykrości.
Kłopot polegał na tym, że obie kobiety były szczęśli-
wymi żonami. Obie darzyły uczuciem męża, dzieci i
dom. Samantha miała czasem ochotę krzyczeć, tym
bardziej że Gabriel i Albert najwyraźniej odwzajemnili te
uczucia.
Samantha przyjechała do Chalcote tuż przed Bożym
Narodzeniem razem ze swą stałą towarzyszką, ciotką
Agathą, innymi słowy lady Brill. Boyle'owie siedzieli
tam już od miesiąca. Od tygodnia składał też wizytę sir
4
Francis Kneller, jeszcze jeden przyjaciel Gabriela. Było
cudownie: harmonia, radość i domowa atmosfera. Wyglą-
dało na to, że wszystkim żyje się jak w bajce.
Tak. Samantha przyśpieszyła kroku. Czasem naprawdę
miała ochotę krzyczeć i krzyczeć bez końca.
Co gorsza, gryzły ją straszne wyrzuty sumienia, gdyż
Jenny i Gabriel okazywali jej wprost niezwykłą życzli-
wość. Jenny była jej kuzynką, ale Gabriela nie łączyło z
nią żadne pokrewieństwo. Mimo to okazywał jej tyle
uprzejmości, a nawet sympatii, jakby i między nimi ist-
niały więzy krwi. To, że chciało jej się krzyczeć na myśl
o rodzinnym szczęściu Gabriela i Jenny, stanowiło akt
potwornej niewdzięczności. Przecież ich szczęście nie
budziło w niej zawiści. W gruncie rzeczy bardzo się
cieszyła, że tak im się udało. Wszak ich małżeństwo
zaczęło się jak najfatalniej. Miała przeświadczenie, że po
części z jej winy.
Nie, urazy w niej nie było. Tylko... Sama nie wiedziała
co. Nie zazdrość i nie zawiść. Gabriel był wprawdzie
przystojny, ale jakoś nigdy jej nie pociągał. Zresztą nie
szukała dla siebie mężczyzny. Nie wierzyła w miłość.
W każdym razie nie w to, że miłość stanie się jej udzia-
łem. No, i nie zamierzała wyjść za mąż. Chciała pozostać
wolna, niezależna. Zresztą już to niemal osiągnęła.
Odkąd stała się pełnoletnia, wuj Gerald bardzo popuścił
jej cugli. A w dniu dwudziestych piątych urodzin miała
przejąć schedę po rodzicach, niewielką, lecz
wystarczającą, by się urządzić. Nie mogła się tej chwili
doczekać.
Życie spełniało jej oczekiwania. Nie czuła się samotna.
Przez cały czas miała do towarzystwa ciotkę Aggy,
zawsze mogła odwiedzić Jenny i Gabriela albo spotkać
się z którąś z wielu przyjaciółek. Otaczała ją też niemała
grupa dżentelmenów, którą Gabriel żartobliwie nazywał
orszakiem. Stawiało to Samanthę w bardzo pochlebnym
świetle, jeśli zważyć na jej zaawansowany wiek. Ona
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]