Bestia Zachowuje się Źle- Shelly Laurenston- Rozdział 25, Bestia zachowuje się źle 5 (beatrycze99)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Rozdział 25Kanadyjczycy ukazali sprzeciw. Głównie Polary I Grizzly, oni wszyscy znali się I dorastaliprzez lata razem.Zdecydowali się na pozycję I zgodzili się na kilka podstawowych zasad, które zawierałyżadnych trwałych obrażeń prze rozdzieleniem I zajęciem pozycji członków przeciwnego zespołu.To było wtedy gdy Bo zwracał na nich uwagę. Jakby nie mógł kiedy było tu całe miastoHrabstwa Ursus I lokalni Kanadyjczycy siedzący wokół oczekiwując na rozpoczęcie gry. Szybkoprzeskanował tłum I zobaczył Blayne stojącą samą. Podjechał na krawędz stawu I skinął na nią.-Co jest?- zapytał kidy staneła przed nim.-Hm....Zdjął hełm I pokręcił głową.-Nie “Hm”. Co jest?-Oni się poprostu pokazali.-Acha.-Nie jestem pewna czy doceniam ostatnio twój ton.-Mój ton?-Oznacza on że nie jestem prawdomówna.-Może powinniśmy się wzrucić do szeryfa I mojego wuja w sprawie tego jak prawdomównajesteś, ty z krokodylimi łzami w oczach?-Za bardzo cię to bawi.-Zgaduje że trochę tak. Pozatym...- pochylił się I przycisnął czoło do jej.- podoba mi się twojaprzebiegła strona, Blayne Thorpe.Blayne uśmiechneła się.-Twój akcent wrócił.-Jaki akcent?-Teraz kto nie jest prawdomówny?- odsuneła się od niego I odwróciła.-Nie będzie pocałunku?- zawołał za nią kidy odeszła zawracając na nich wszystkich uwagę.Blayne spojrzała na niego przez ramię.-Czy musisz tak krzyczeć?-Czy to oznacza nie?-Tak. To oznacza nie. Żadnych pocałunków dla ciebie.-Och daj spokój!- każdy zawołał, zaskakując Bo.-Nie możesz zostawić go w zawieszeniu!-Pocałuj go!-Idz I go pocałuj mała!Potem ktoś zaczął klaskać I śpiewać.-Pocałuj go! Pocałuj go! Pocałuj go!- I każdy dołączył do niego.Blayne podmaszerowała do niego spowrotem.-Ciebie za to winię.-Ty jesteś tą która zapoznała sie ze wszystkimi. Gdyby to odemnie zależało nigdy byśmy nieoopuścili domu wuja.- pochylił się I dodał szeptem- Lub łużka.-Nie martw się. Ciądle tam bedzie kiedy wrócimy do domu wieczorem.Wyciągneła reće kładąc je na jego ramionach I pociągneła go w dół tak aż mogła dotrzeć doniego nadal stojąc na palcach. Blayne pocałowała go a okrzyki I wrzaski wyblakła do niczegowięcej nirz szumu tła, kiedy pochwycił ją w obięcia I pocałował.***********-Oni wszyscy gapia się na nas, prawda?- Blayne zapytała kiedy się wreścię od siebie oddzielili.-Wększość.-To dobrze że nie jestem nieśmiała.- mrugneła do niego I odwruciła się w stronę mieszkańców,któży mieli leżaki I ławki na zewnątrz dla wszystkich, aby usiedli, Marci uratowała miejsce dla niej.-Wasza dwójka wygląda na szczęśliwych.- powiedziała.-Nie tak szczęśliwi jak Grigori, kiedy wrucił do domu dziś rano.-Hm....hm..- speszona Marci natychmiast odwruciła się w stronę stawu gdzie dwa zespoły sięrozgrzewały.- To jest bardzo ekscytujące.- wydukała.- Bardzo niewielu z nas widziało BoNovikowa grającego przez lata.-Nie macię profesjonalnego zespołu w pobliżu?-Jedynie niewielkie zespoły niedźwiedzi z miast daleko na północ stąd. Profesjonalne zespołynie przyjadą tu bo nie jesteśmy zbyt przyjemni dla innych gatunków.-Och.- layne zastanowiła się chwilę.- Ale wszyscy byli dla mnie przyjemni.Marci oduśmiechneła się.-Tak byliśmy.- pochyliła się I szepneła.- Całe miasto mówi o tym jak poradziłaś sobie z Kerry-Ann. Ona jest zwykle bardzo zastraszająca.-To z powodu jej małych paciorkowych oczu?- Blayne zapytała szeptem.- Bo z odrobinąmakijażu mogłabym całkowicie jej z tym pomuc.Marci wzieła ręke Blayne pomiędzy swoje.-Zaczynam wielbić cię Blayne Thorpe.***************Jego wuj jako ktoś zaufany był sędzią, poniewarz był zbyt surowy by ignorować błędy Bo,miał opuścić krążek kiedy usłyszeli śmiech wszystkich. Na krutko zatrzymał się skupiając się nagapiach.-Wydaje się że twoja mała dziewczyna dopasowała się dość dobrze, Blod'dzie Novikow.-stwierdził Raymond, najwyraźniej pod wrażeniem.-Ona ma to coś w sobie.-To musi być pies w niej, bo wilki....Obie drużyny zadrwiły na zmiankę o wikach, aż Grigori pochylił się i zapytał:-Czy dwie dziewczyniki skończą gadać, czy może powinniśmy zapomnieć o tym wszystkim Izacząć zaplatać sobie włosy, co?Bo skoncentrował się spowrotem na grze, starając się wyyżucić Blayne z umysłu. Nie było tołatwe kiedy czuł jeszcze jej smak na ustach.Jego wójek opuścił krążek I Bo podszedł do niego, starając się uzyskać nad nim kontrolę. Złyruch. To co powinien zrobić to pamiętać jak te improwizowane gry były zorganizowane na tymstawie. Gdyby miał zapewne, kandyjski Polar nigdy nie byłby w stanie rozwalić czaszki Bo kijemprzed odjechaniem z krążkiem Bo.*********************Blayne skuliła się, gdy zobaczyła Bo na ziemi z opadającym kijem hokejowym na głowę.Wygląda na to że na obiad będzię gęsta zupa. Lub proste dożylne karmienie.Bo powoli usiadł kręcąc dużą głową. Prawdopodobnie całe to dzwonienie w uszach był dlaniego mylące. Ale nie trwało to długo. Podniósł głowę I warknął, jego wzrok zatrzymał się napolarze, który zabrał jego krążek I był zajęty omijaniem bramkarza Bo.Bo wstał.-Oho- Marci rzekła do kobiety obok niej.- Jego kły są na zewnątrz.-To nie są kły.- Blayne argumentowała- To są szable. Jak u potęrznych pradawnych kotówszablozębnych.-Pradawnych?-Pewnie odziedziczył je po swoich dawnych przodkach mongolskich.-Blayne dodała.-Wątpie- Locha siedząca za nimi powiedziała.- Szablozębne koty są dawno wymarłąpodrodzina kotów. Większość z nich pochodzi z północnej I połódniowej Ameryki. Lwi krewni BoNovikowa pochodzą ze starożytnych Chin, ale wierze że może sięgac do starożytnej Afryki, gdzieporaz pierwszy......Wykład lochy zakończył się, gdy Blayne odwruciła się I spojrzała na nią.Uśmiechając się, Marci powiedziała:-To jest moja córka Rebecca. Czy wspominałam już za ma doktorat z paleontologii?Teraz Blayne popatrzyła na Marci.-Jak kochany Park Jurajski?-Ohhhh. Prawda.- dlatego że był to film który widziała.- Cóż cokolwiek. Są to kły o ile miwiadomo. Nie szable. On nie jest morsem.-Mimo tego że wiadomo że może zjeść morsa.Blayne zadrrzała:-Dzięki za to Marci.-Tylko udzielam się w rozmowie kochanie.Prawda. Pewnie że tylko się udziela.Blayne zwróciła swoją uwagę na grę, ale oczywiści musiała trafić na moment kiedy odrobinakrwi wylądowała na jej twarzy I szyji, z biednego polara któremu zrobił coś Bo ponieważ stał najego drodze.Starajac się nie śmiać, Marci sięgneła do dużej torby od projektanta, która była po częścipodrużną torbą medyczną, a poczęści torebką, wyciągneła dużą białą szmatkę.-Ty...- Marci kaszlneła śmiechem-....biedactwo. Pozwól mi się wyczyścić.Zawsze miło wiedzieć, że chorobliwe zakłopotanie podąża za mną gdziekolwiek pójdę.***************Podczas przerwy Bo podjechał do lini bocznej, gdzie Blayne na niego czekała.-Skąd ta cała krew pochodzi?- zapytał.Spojrzała na niego ale nie odpowiedziała. Ponieważ zdawała się być w stosunkowonienaruszonym stanie, nie martwiło go to.-Gra idzie całkiem dobrze, co?-Pewnie.Ona pewnie nie brzmiała.-Co? Powiedz to.-To tylko sugestia, ale może mógłbyś......-Mógłbym co?-Pozwolić komuś innemu szczelić gola.-Dlaczego miałbym to zrobić?Przetarła czoło obiema rękami.-Ponieważ zrobienie tego byłoby bardzo fajne I nie masz absolutnie nic do stracenia?-Z wyjątkiem mojego krążka.Jej ręce zacisneły sie w pięści, I pomyślał że może go próbować okładać, ale obejrzała sięwzieła głęboki wdech I spróbowała ponownie.-Tylko mężczyzna prawdziwie pewny..-Chce być przegrany?Tym razem zamachneła się, uderzając jego ramie I klatke piersiową tymi drobnymi pięściamiWilko-Psa. I jego śmiech nie pomagał.Prawda jest taka że Bo nigdy dobrowolnie nie pozwoliłby nikomu dostać jego krążka, aleBlayne miała rację. Nie miał nic do stracenia. Ale był tu większy problem.-Czy to sprawi że będziesz szczęśliwsza jeśli to zrobię?- zapytał.-Tak- sykneła sfrustrowana- To by mnie uszcześliwiło.-Zatem zrobie to.Blayne zamrógała, pięści wyprostowała.-Tak poprostu?-Yep. Lubie ciebie uszczęśliwiać.Jej uśmiech sprawił że warto było złamać jego osobiste przekonania.-Ale nie próbuj tego w czasie rzeczywistej gry gdzie mi płacą miliony żeby wygrać.- dodał,więc granice są jasne.Roześmiała się wracając na swoje miejsce.-Jakby mnie obchodziło czy zrobisz pokaz jak pies I kucyk na stadionie.Nie. Nie uzyskał jej całej ale mężczyzna ją lubił.*****************Blayne wróciła na swoje miejsce, Marci przyglądała jej się z bliska.-Co to było?-Tylko mała rozmowa. Nic czym musiałabyś się martwić.-Wydaje mi się że wasza dwójka staje się coraz poważniejsza.-Staje się poważniejsza w czym?Locha oddaliła ją machnieńciem ręki.-Zapomnij że pytałam.-Dobrze.Kerry-Ann która pokazała sie tylko jak mecz się rozpoczoł, wyciągneła torbę z popkornem wstronę Blayne.-Gra idzie im tak dobrze, czyż nie?-Miałaś dać mi więcej czasu.- przypomniała jej Blayne z ustami pełnymi popkornu.-Miałam pelną wiarę w twoje umiejętności Blayne Thorpe.-Aha- Blayne podjęła kolejną garść popkornu.- Mam pytanie.-A jak ono brzmi, kochanie?-Wszystkie bezpańskie psy którę ciągle znajduję. Skąd one pochodzą?Zarówna Kerry-Ann I Marcy wzruszyły ramionami.-Nie wiem.- Kerry-Ann przyznała.- Ciągle je znajdujemy. Sądzimy że pochodzą z jednego zpełno ludzkiego miasta. Kilku właścicili sklepów chciała zorganizować zespół by zapolować na nieI....uh...- studiowała Blayne chwile przed skończeniem. - Zabrać je gdzieś gdzie mogły by żyćwiecznie I szczęśliwie na jakimś obszarze.Nawet gdyby Marci nie wypluła swojego Sprite'a, Blayne nie kupiłaby tego nawet przezchwilę.-Wbrew powszechnemu przekonaniu Kerry-Ann psy nie są głupie. Wiemy kiedy jedziemy doweterynarza.-Dobrze że tego nie zrobiliśmy, prawda?-rzuciła Kerry-Ann - W każdym razie to była tylkosugestia.-Aha- Blayne wzieła więcej popkornu teraz czując w pełni prawo do całego worka.- A co zdomem wiejskim?-Jakim domem wiejskim?-Tym w pobliżu plaży. Do którego musisz przejść przez Antarktyde aby się do niego dostać.Marci zachichotała.-Ona mówi o starym domku Bensona, Kerry-Ann.-Boże. Nikt tam nie mieszka od lat. I tak nie można się stąd do niego dostać z powodu burz.-Takie jak te?-Są powodem przez który nie mamy już żadnych zgromadzeń biegających do okoła HrabstwaUrsus.-mrukneła Marci.-Chcieli uczynić Polarom wygodę wybierając częsci obszarów gdzie panuje zimno cały rok.Nie trzeba dodawać że poszło źle.-Nawet Polary nie mają ochoty przeżywać tego mrozu. To piekło dla ich futra.-I Benson zmarł nie mając własnych młodych tak że dom pozostaje bez opieki.-Ale to jest własność plaży, tak? Możnaby to było sprzedać, prawda?-Komu? Pełni ludzią? Pamiętaj Blayne, oni nie wiedzą że tu jesteśmy I zamierzamy utrzymaćto w ten sposób.-Cóż, te psy muszą skaś pochodzić I to musi zostać powstrzymane.-Mam kilku przyjaciół w Humane Society któży mogli by się temu przyjrzeć- powiedziała jejMarci- Zadzwonie I się zapytam.Blayne wtuliła się w ramiona Marci.-Dziękuję Dr. Luntz.-Och przestań się wygłupiać Blayne Thorpe. I daj nura.-Co...Krążek uderzył ją w głowę, wyrzucając Blayne na kolana córki Marci.-Moja wina!- jeden z Kanadyjczyków krzyknął z lodu.Marci pokręciła głową na Blayne.-Powiedziałam zrób nura, prawda? Nie słuchasz Blayne Thorpe.************Bo skierował się w stronę bramkarza, mając całą opozycję bespośrednio na swoim tyłku. Onijeździli za nim prawie przez całą grę, wiedząc że jest jedynym którego muszą zatrzymać. Byłciężko obciążony do okoła, skrzydłowy drugiego zespoły szedł na niego od frontu, ich lewa obronana jego plecach. Reszta zespołu Bo przemieszczała się, a bramkarz przeciwników przykucnoł,gotowy do blokowania strzału Bo.Czy mógł przejść przez nich wszystkich I zdobyć gola? Taa. Mógł również w tym czasienabawić się uderzenia w głowę I spędzić resztę nocy liżąc rany I birąc ogromne ilości proszkówprzeciw bólowych, aby pozbyć się tego co będzię potwornym bólem głowy zamiast grą, co byłojego ulubioną grą, poza boiskiem wykonano niegrzeczny Wilczo-Psi pisk.Korzytając z nadmiaru widzenia peryferyjnego, który dał mu prawie 360 stopniowy widok nawszystko w okół niego, Bo zobaczył Raymond'a Chestnut'a popchniętego przez prawegoskrzydłowego drugiego zespołu. Co się z nim stanie Bo nie miał pojącia I nie obchodziła go to.Zamiast tego krzyknął:-Chestnut!Prawie ośmio stopowy polar zatrzymał się natychmiast I odwrócił się w jego stronę. Bo chwyciłswój kij bokiem I uderzył kogoś w twarz, a natępnie ruszył do przodu, wyrzucając krążek polodzie z dala od przeciwników w stronę Raymond'a. Polar zamrógał zaskoczony. Grał z Boprzez całą szkołę, gimnazjum, liceum I nigdy ani razu Bo celowo nie podał komuś krążka.Wydawał się tak oszołomiony, że Bo był pewny że pozwoli krążkowi przejść obok niego.Naszczęście tego nie zrobił. Raymond zatrzymał krążek kijem, obrucił się I wysłał go tuż obokbramkarza który dopiero sekunde pużniej zorentował się że Bo nie ma już tego cholerstwa.Krążek popłynął w nędzną siatkę, która była używana wczasie wewnętrznych rozgrywek miastaw ciągu ostatnich czterdziestu lat, bramkarz zanurkował za nim, jego zespół żucił się na niego.starając mu się pomuc. To była przegrana sprawa. Krążek wleciał I Grigori rozłożył ramiona Igwizdnął. Gra się skończyła a Raymond Chestnut dokonał zwycięskiego strzału. Tłum ryknąłpotwierdzająco, każdy schodził z ławki I szedł po lodzie. Raymond ściskał ręce I oddawałuściski nadal oszołomiony. Locha polara rzuciła się na szyję Raymond'a podobnie jak pięcioromłodych. Zajeło to Bo dłuższy czas ale ostatecznie rozpoznał Meg D'Accosta, dziewczyneRaymonda w liceum I najwyraźniej partnerkę teraz.- To było imponujące!- Blayne uśmiechneła się do niego, jej ręka trzymała worek z lodem-Myślałam że już tego nie zrobisz.- Musze przyznać to nie było dla mnie łatwe. A jak tam twoja glowa?- Och no wiesz...- odgłos jak strzał odbił się od niewinnych w okół nich, niedzwiedzie I lisy,wszyscy zamilkli, koncentrując sie na Blayne.Jej policzki poczerwieniały, opuściła worek z lodem, z wyjątkiem paskudnego cięcia nadalistniejącego, nawet obrzęk zniknął. Po raz kolejny jej kości “pstrykneły” z powroyem.-Teraz znacznie lepiej- mrukneła.- Właśnie widzę.-Huh..- powiedział Grigori obok nich- A ja myślałem że chlopcy z Hrabstwa Ursus mająnajtwardsze głowy.Wszyscy się zaśmiali a Bo przyciągnął zakłopotaną ale chichoczącą Blayne do siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]