Beverly Barton - Druga szansa, Romanse, Beverly Barton
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Beverly Barton
Druga szansa
PROLOG
Wiosenne promienie słońca migotały w witrażach okien
starego kościoła kongregacyjnego. Ten niezwykły obiekt
sakralny został wzniesiony w 1834 roku przez mieszkańców
Prospect, dzięki hojnym darowiznom najzamożniejszych
rodzin Alabamy. Solidna konstrukcja z cegły, strzeżona i
systematycznie remontowana przez ofiarnych parafian,
przetrwała wojnę secesyjną oraz oparła się niszczycielskiemu
działaniu czasu, pozostając do dziś dnia miejscem kultu
wiernych oraz cennym skarbem narodowym.
Kate zawsze czuła się w zabytkowym kościele,
ufundowanym w części przez rodzinę Winstonów, trochę
nieswojo. Przychodziła tu jednak co niedzielę na mszę z
mężem Trentem i największym utrapieniem w jej życiu -
ciotką Mary Belle, wielką damą należącą do miejscowych
wyższych sfer. Starsza pani nigdy nie była otwarcie
niegrzeczna wobec Kate, wprost przeciwnie. Zawsze ciepło
się do niej uśmiechała i wychwalała ją pod niebiosa przed
znajomymi. Równocześnie, w bardzo subtelny sposób, stale
dawała jej do zrozumienia, że jest niegodna Trentona Bayarda
Winstona IV. Mary Belle przyjęła sobie za cel odpowiednie
wychowanie żony siostrzeńca, toteż pouczała ją przy każdej
nadarzającej się okazji.
Kate obiecała sobie, że nie pozwoli zepsuć ciotce tego
pięknego wiosennego przedpołudnia. Była to pierwsza
Wielkanoc jej ukochanej dwumiesięcznej córeczki. Chciała,
aby ten dzień był idealny. Mary Belle wybrała sukieneczkę dla
małej oraz ustaliła menu na świąteczne śniadanie, młodej
mamie pozwolono jedynie przygotować wielkanocny
koszyczek. Kate wielokrotnie namawiała męża, aby
wyprowadzili się z rodzinnej rezydencji, wybudowanej w
początkach XIX wieku i będącej jednym z najwspanialszych
zabytków architektury w Prospect. On jednak zawsze zbywał
ją czułościami, prosząc o cierpliwość i wyrozumiałość.
- Wiem, że ciotka jest często nieznośna, ale ma na
względzie tylko nasze dobro - nieustannie powtarzał. - To
również jej dom. Jest dla mnie jak matka. Jak mógłbym ją
prosić, żeby się wyprowadziła? Urodziła się w tej rezydencji i
przeżyła tu całe swoje życie. Ja też się tu urodziłem i chcę
wychować tu nasze dzieci.
Kate przez dwa lata znosiła dzielnie mentorstwo ciotki,
jednak od urodzin Mary Kate sytuacja stała się nie do
zniesienia. Starsza pani nieustannie podkreślała, że to ona wie
najlepiej, jak należy wychowywać maleństwo. Kate robiła
dobrą minę do złej gry, a czara goryczy powoli się
przepełniała. Zaciskała zęby, żeby nie wybuchnąć, i zgadzała
się na rzeczy, których nienawidziła, po to tylko, aby zachować
spokój w rodzinie. Czuła jednak, że ten stan musi wkrótce
ulec zmianie. Tak bardzo pragnęła mieć własny dom. Tym
razem będzie stanowcza i nie pozwoli omamić się słodkimi
słówkami. Choć bardzo kochała Trenta, nie chciała być przez
resztę życia traktowana jak dziecko - ignorant czy panna
służąca.
- Wróćmy do domu spacerem - zaproponowała. - Jest taki
piękny dzień. W końcu to tylko dwa kroki stąd.
Od dawna pragnęła spędzić trochę czasu sam na sam z
mężem i przy okazji przechadzki pokazać mu pewien dom
przy Madison Avenue. Budynek od kilku lat był
niezamieszkany i wymagał solidnego remontu. Stal na
ogromnej działce i według wszelkich standardów był
naprawdę duży, oczywiście nie tak wielki jak zajmujący tysiąc
metrów kwadratowych Winston Hall. Na pierwszy rzut oka
wydawało się, że może mieć około trzystu metrów
kwadratowych.
- Nie dzisiaj. Wiesz, że ciotka Mary Belle zaprosiła na
obiad pastora z rodziną.
- Proszę, Trent. Nie spóźnimy się. Obiecuję.
- A co zrobimy z samochodem? Pamiętasz, nie chciałaś
przyjechać tu razem z ciotką.
- Guthrie odbierze go po południu. Proszę, tak bardzo mi
na tym zależy.
Trent posłał Kate jeden ze swych zabójczych uśmiechów,
po których miękły jej nogi, i objął ją czule ramieniem.
- Wezmę od ciebie Mary Kate. Będzie ci ciężko nieść ją
do domu.
Rozpromieniona przytuliła się do męża. Podtrzymując
córeczkę na biodrze, wspięła się na palce i cmoknęła go w
policzek. Gdyby podobnie łatwo dał się namówić na kupno
posesji przy Madison, jak na dzisiejszy spacer, spełniłyby się
jej najgorętsze pragnienia. Zawsze marzyła o własnym domu,
w którym nie będzie się czuła jak w muzeum.
Rodzinną sielankę przerwało chrząknięcie ciotki.
- Publiczne okazywanie czułości jest w złym guście -
zakomunikowała szeptem.
Trent zignorował tę uwagę, po czym oświadczył:
- Wracamy do domu na piechotę. I nie martw się, na
pewno nie spóźnimy się na obiad z pastorem.
- Ciekawe, co zrobicie ze mną? Nie mam ochoty na żaden
spacer - stwierdziła stanowczo i dramatycznym gestem
przyłożyła dłoń do serca.
- Przecież nie musi ciocia iść piechotą. Guthrie może
też...
- Zwolniłam go. Powiedziałam, że wrócę z wami -
zaśmiała się triumfalnie.
Trent objął mocniej Kate.
- Nie pozwolimy, żeby ciocia szła piechotą. Przecież to
nie wypada, żeby kobieta się spociła.
- Ja się nie pocę - oburzyła się Mary Belle. - Kobiety się
nie pocą, najwyżej dostają wypieków z gorąca - dodała
pouczającym tonem.
- Daj cioci kluczyki do samochodu - zaproponowała Kate.
- Nie jestem przyzwyczajona do wozu Trenta, poza tym
nie lubię prowadzić, a jeśli już muszę, to tylko mojego
lincolna.
- Czy mogłaby ciocia zrobić wyjątek, ten jeden raz? Kate
postanowiła, że nie przegra tej bitwy. Tyle razy wcześniej
ustępowała. Może to drobiazg, niewart kłótni, ale niech to
diabli. Och, przepraszam, damy nie przeklinają. Miała już
naprawdę dość wtrącania się ciotki w każdy aspekt jej życia.
- Moja droga, czy tak trudno zrozumieć, że starsza dama
nie chce w gorące niedzielne przedpołudnie wędrować taki
kawał drogi do domu na szpilkach? Albo prowadzić cudzy
samochód?
Kate wzdrygnęła się, a Trent zachichotał. Zawsze
podziwiał swą wyniosłą snobistyczną ciotkę i z uśmiechem
akceptował wszystkie jej fanaberie. Twierdził, że doskonale
zdaje sobie sprawę z wad Mary Belle i że nie traktuje jej na
serio. Bardzo ją jednak kochał. Od śmierci rodziców była dla
niego matką i ojcem.
- Chodź. Pojedziemy do domu wszyscy razem. Nie
denerwuj się - poprosił, biorąc ciotkę pod rękę i rzucając
szybkie spojrzenie w kierunku żony, która gniewnie się w
niego wpatrywała.
- Później pójdziemy na spacer.
Choć raz stań po mojej stronie! Nie pozwól jej znów
triumfować. Nie tym razem.
- Proszę bardzo, odwieź ciocię do domu. Nie chcemy
sprawić jej przykrości.
Kate spojrzała mężowi prosto w oczy, i z drżącym
podbródkiem posłała mu wymuszony uśmiech.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]