Baird Jacqueline - Spotkanie w Monte Carlo, Książki - Literatura piękna, Bonia, Harlequin2

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jacqueline Baird
Spotkanie w Monte Carlo
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Emily Fairfax siedziała przy stoliku w wielkiej sali balowej luksusowego
londyńskiego hotelu, płonąc z zażenowania.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że wybrałaś mi taki kostium! - rzekła z wy-
rzutem do swej szwagierki Helen. - Mam wrażenie, że okropnie rzucam się w
oczy.
Jej brat, Tom, tylko się uśmiechnął.
- Nie przejmuj się, Emily, wyglądasz świetnie. W końcu to tylko bal ko-
stiumowy i zbieramy fundusze na ulubiony cel ojca, dla Fundacji „Anioł
Stróż", która pomaga dzieciom w Afryce. Ojciec miał fantastyczne poczucie
humoru i na pewno bardzo by mu się spodobało użycie motywu anioła i diabła.
Pamiętasz, jak na czterdzieste urodziny mamy kazał wszystkim przebrać się za
rycerzy i giermków?
- Pewnie, że pamiętam. Kobiety w rajstopach i kaftanach wyglądały jak
chłopcy. Zastanawiałam się wtedy, czy tato ma jakieś skrywane tendencje ho-
moseksualne - prychnęła Emily i znów zwróciła spojrzenie na szwagierkę,
drobną brunetkę o dziecinnej twarzy. - Ale to co innego. Wciskanie się w
czerwony lateksowy kombinezon, w dodatku o kilka numerów za mały, na-
prawdę nie jest zabawne. Co ci przyszło do głowy, by to zamówić?
Tom i Helen poznali się na uniwersytecie i przed dwoma laty wzięli ślub
jako para dwudziestotrzylatków. Teraz już byli dumnymi rodzicami rocznej
córeczki. W tydzień po jej urodzeniu ojciec Toma i Emily zmarł nagle na roz-
legły zawał. Dziecko otrzymało imię Sara po matce, która odeszła trzy lata
wcześniej po długiej walce z rakiem.
W brązowych oczach Helen pojawiły się złote błyski.
- Nie rozumiem, dlaczego tak narzekasz? Doskonale wyglądasz. Znale-
zienie kostiumu w odpowiednim rozmiarze kosztowało mnie sporo zachodu.
Przymierzyłam ten kombinezon osobiście, żeby się upewnić, czy będzie paso-
wać. W piątym miesiącu ciąży mam biust takiej samej wielkości jak ty.
- A nie przyszło ci przypadkiem do głowy, że ty masz metr pięćdziesiąt
wzrostu, a ja ponad metr siedemdziesiąt? - jęknęła Emily. - Omal nie złamałam
sobie karku, próbując naciągnąć na głowę kaptur. Wciąż boli mnie szyja. -
Wsunęła dłoń pod ciężką falę włosów i wymownie roztarła kark.
Helen, zupełnie nieporuszona, tylko wzruszyła ramionami.
- To nie moja wina. Gdybyś wróciła do Londynu wczoraj, tak jak obieca-
łaś, to zdążyłabyś sama sobie wybrać kostium, ale skoro wolałaś spędzić jesz-
cze jeden dzień w pracy i pojawić się tu dopiero na kilka godzin przed balem,
to nie miej do mnie pretensji. A do tego dziś jest pierwszy kwietnia, prima
aprilis. No i doceń mój wysiłek. Odcięłam przecież kaptur i zrobiłam ci z niego
przepaskę z rogami.
Emily przygryzła usta, powstrzymując zdradziecki uśmiech. Zupełnie
zapomniała, że to prima aprilis. Helen miała rację, powinna była wrócić z San-
torini poprzedniego dnia. Mimo wszystko nie zamierzała puścić tego szwa-
gierce płazem.
- Każdy, kto ma choć odrobinę oleju w głowie, zamówiłby dla mnie ko-
stium anioła, taki sam jak twój. Przecież to logiczne, że kobiety powinny się
przebrać za anioły, a mężczyźni za diabły, tak jak ten idiota, mój brat!
Nieoczekiwanie przez jej tyradę przebił się głęboki, męski głos z lekkim
obcym akcentem.
- Bardzo przepraszam. Witaj, Tom, miło cię znów widzieć!
- Anton! Cieszę się, że udało ci się tu dotrzeć! - zawołał jej brat i Emily
podniosła wzrok na mężczyznę, który przerwał jej tak niegrzecznie. Zwrócony
do niej plecami, właśnie odsuwał krzesło dla swej towarzyszki, atrakcyjnej
brunetki, rzecz jasna przebranej za anioła.
Jej przejrzysty, biało-złoty strój odsłaniał jednak znacznie więcej ciała niż
jakikolwiek szanujący się anioł mógłby pokazać. Piekielne przebranie Emily w
każdym razie okrywało ją od stóp do głów, choć musiała nieco rozsunąć suwak
z przodu, by móc oddychać.
- Pozwólcie, że przedstawię wam moją przyjaciółkę, Eloise - ciągnął
głęboki głos - oraz moją prawą rękę, Maksa. - Przysadzisty mężczyzna w śred-
nim wieku zajmował właśnie miejsce przy stole obok Helen. - Ty jesteś Emily,
prawda? - zwrócił się do niej obcy. - Tom wiele mi o tobie opowiadał. Bardzo
się cieszę, że mam wreszcie przyjemność cię poznać. Nazywam się Anton
Diaz.
Ujęła wyciągniętą w jej stronę dużą, mocną dłoń, zastanawiając się przy
tym, skąd zna tego mężczyznę i dlaczego Tom nigdy o nim nie wspomniał.
Naraz jednak wszystkie myśli uleciały z jej głowy, a w ciele pojawiło się
dziwne wrażenie, jakby po jej ramieniu pełzł elektryczny węgorz. Poczuła gę-
sią skórkę pod lateksowym kombinezonem, szybko wyszarpnęła rękę i podnio-
sła głowę.
Musiała ją podnieść dość wysoko - nieznajomy miał dobrze ponad metr
dziewięćdziesiąt wzrostu - aż w końcu jej zaciekawione spojrzenie napotkało
ciemnobrązowe oczy. Od stóp do głów ubrany był na czarno. Czarny jedwabny
sweter z golfem uwydatniał mięśnie klatki piersiowej, krótki czarny płaszcz
spływał w dół z szerokich ramion niczym skrzydła nietoperza, przytrzymane
mankietami na mocnych przegubach. Całości dopełniały nienagannie skrojone
czarne spodnie. Powinien był wyglądać w tym kostiumie niedorzecznie, po-
dobnie jak większość zgromadzonych gości, tymczasem przypominał samego
diabła. Ciemny i niebezpieczny, pomyślała Emily z dziwnym drżeniem serca,
czując, że brakuje jej tchu i że tym razem nie ma to nic wspólnego z obcisłym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl
  •