Berenson Laurien - Talizman, ►Dla moli książkowych, B
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Laurien Berenson
Talizman
Rozdział 1
– Wierzcie mi, kolczatka nie jest średniowiecznym narzędziem tortur –
powiedziała Kelly Ransome, rozglądając się po klasie, by sprawdzić, jakie wrażenie
robi na słuchaczach jej wykład. Szesnastu właścicieli psów zgromadzonych w sali
Szkoły Tresury Ransome z uwagą chłonęło jej słowa. Był to pierwszy wykład
letniego semestru i na razie Kelly mogła być zadowolona – w oczach kursantów
dostrzegła prawdziwe zainteresowanie.
Nie łudziła się, że to wyłącznie jej niepozorna osoba przyciąga uwagę. Nie była
brzydka – miała szczupłą, zgrabną sylwetkę, delikatne rysy, łagodne orzechowe
oczy i włosy w odcieniu miodu, ostrzyżone na pazia. Temu wyglądowi odpowiadał
sportowy, swobodny styl ubioru – luźne spodnie khaki i bawełniana koszulka. Nie
należała do osób, które przyciągają spojrzenia. Skupiał je natomiast wielki, czarny,
potężnie umięśniony doberman, karnie siedzący u jej lewej nogi.
– Jak widzicie, Thor nosi kolczatkę i wcale nie wygląda na nieszczęśliwego –
powiedziała, opuszczając rękę i drapiąc psa pomiędzy sterczącymi uszami.
Thor zerknął na nią z uwielbieniem. – Oczywiście obroża musi być właściwie
użyta. Nie może dusić psa, ma natomiast wzmagać jego karność. Dlatego stanowi
niezbędną pomoc w tresurze, zwłaszcza psów, dla których wszystko, co się rusza, to
nieprzyjaciel.
Nerwowy śmieszek przebiegł po sali i Kelly wiedziała, że kontakt został
nawiązany.
– Na początek powiemy sobie o kilku podstawowych zasadach, które ułatwią
wam porozumienie z ulubieńcami. Pierwszą komendą, jaką przećwiczymy, będzie
„siad". Zobaczycie, że nie jest to trudne.
Kelly wyjaśniała, demonstrując ćwiczenia z Thorem. Doberman wypełniał jej
polecenia wzorowo i z ochotą, dając zebranym znakomity przykład efektów treningu
posłuszeństwa. Kiedy wszystko zostało już omówione, Kelly opuściła rękę z dłonią
skierowaną w dół. Thor zareagował natychmiast, kładąc się karnie. Ręka wykonała
prawie niedostrzegalny ruch – i oto wielki pies posłusznie ułożył pysk między
łapami w pozycji „waruj".
Teraz przyszła kolej na kursantów i ich pupilów. Kelly przyglądała się im
uważnie. Wprawnym okiem wyróżniła trzy psy, które jej zdaniem będą wymagały
specjalnej uwagi – potężnego husky z lekko zezującymi niebieskimi oczami,
dobermankę, która wyszczerzyła kły, zaledwie weszła do sali, i półrocznego
rottweilera, którego rozrośnięte ciało zabawnie kontrastowało z młodzieńczą chęcią
do zabawy.
Ostatniej parze Kelly poświęciła najwięcej uwagi. Wyjątkowo zainteresował ją
nie tylko pies, lecz także jego właściciel.
Zmarszczyła brwi, widząc, jak rozdokazywany rottweiler skacze wokół swego
pana, na próżno usiłującego przywołać go do porządku. Zerknęła szybko na innych,
ale radzili sobie jak na początek zupełnie nieźle.
Teraz mogła spokojnie przyjrzeć się mężczyźnie. Już wcześniej, kiedy wchodził
do sali, zwróciła uwagę na jego koci, sprężysty krok i grzywę niesfornych, jasnych
kędziorów. Był wysoki, szczupły, o wąskich biodrach, opiętych ciasnymi dżinsami.
Już to wystarczyło, by jej puls zaczął bić szybciej – a jeszcze te złote loki! Natomiast
twarz, która wyglądała spod nich, była tak skupiona i poważna, że niemal psuło to jej
urodę. Prosty nos, mocna szczęka i zdecydowane usta mówiły o uporze i solidności.
Brwi miał równie jasne jak włosy, za to rzęsy ciemne i gęste. Koloru oczu nie mogła
dostrzec, gdyż ich spojrzenie skierowane było w dół, na niesfornego szczeniaka.
Erie. Erie Devane, przypomniała sobie dane z formularza.
Nagle mężczyzna uniósł głowę i napotkał jej spojrzenie. Oczy miał szare, w
odcieniu starego srebra. Na ich widok Kelly poczuła dziwny dreszcz. Miała nadzieję,
że Devane odwróci wzrok, ale wpatrywał się w nią uparcie. Uniosła pytająco brwi.
Nagle rozległo się donośne „wuf". Mężczyzna zachwiał się, szarpnięty smyczą.
Kelly uśmiechnęła się z ulgą i przeszła do następnej pilnie ćwiczącej pary. Pomoc
przyszła w samą porę.
Stało się, pomyślał Erie. Od początku nie wierzył w ten pomysł. Kiedy Jess
zadzwoniła z Nowego Jorku z wiadomością, że znalazła treserkę dla Dodgera,
próbował ją przekonać, że nie powinna organizować mu życia wbrew jego woli.
Niestety, kiedy ukochana siostrzyczka wkraczała do akcji, logiczne argumenty
traciły moc.
Jess zawsze potrafiła go uszczęśliwić. Kiedy tylko usłyszała, że przeprowadza
się do małego, sennego Woodbury w stanie Connecticut, natychmiast uznała, że
potrzebny mu będzie pies – obrońca i towarzysz. Zupełnie jakby przenosił się do
pustelni w dzikich lasach Amazonii! Gdyby zamieszkał w mieście, natychmiast
zaproponowałaby mu kota. To byłoby jeszcze do przyjęcia. W apartamentach na
Manhattanie, w których się wychowali, zawsze trzymano jakieś pokojowe
zwierzątka. Ale stan Connecticut kojarzył się jego siostrze z dziczą, w której wielki
pies mógł być jedynym stróżem i kompanem.
Ów „wielki pies" okazał się tłustym, piszczącym szczeniakiem, którego sześć
tygodni temu znalazł w koszyku na progu. Co prawda Dodger rósł jak na drożdżach,
ale na razie sprawiał same kłopoty.
Erie udał się na zajęcia do Szkoły Tresury Ransome bez większej nadziei, ale
spodobała mu się Kelly i jej spokojne, racjonalne podejście do sprawy psiej nauki.
Przyglądał się jej z przyjemnością, gdyż była zupełnie inna niż miejskie dziewczyny,
które znał – zapatrzone w siebie i w swoje kariery. Zdążył już na tyle poznać
stosunki na prowincji, by zorientować się, iż Kelly różni się także od większości
tutejszych kobiet. Te bowiem korzystały z każdej okazji, by przenieść się do miasta,
a jeśli im się to nie udało, młodo wychodziły za mąż. Wkrótce, otoczone gromadką
dzieci, zapominały o swoich ambicjach albo też wplątywały się w zawiłe i męczące
sprawy rozwodowe.
Erie westchnął, kolejny raz stwierdzając, że jego własne perspektywy jako
trzydziestodwuletniego kawalera wcale nie są lepsze.
W zamyśleniu popatrzył na Kelly Ransome, przechadzającą się po sali. Miała
zdecydowany krok i oszczędne ruchy kogoś, kto nie zwykł tracić energii na próżno.
Z przyjemnością przyglądał się lśniącym, jasnym włosom i lekko opalonej, nie
umalowanej twarzy. Spod ciemnych rzęs bystro patrzyły orzechowe oczy ze
złotawymi cętkami. Znów odruchowo porównał ją z nowojorskimi elegantkami w
wytwornych strojach. Kelly Ransome była naturalna aż do przesady.
Sprawdzając postępy grupy, Kelly doszła do miejsca, gdzie stali Erie z
Dodgerem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak wysoki i silny jest ten mężczyzna.
Sprawiał wrażenie kogoś, kto wie, czego chce, i zwykle to dostaje.
– Jakieś problemy? – zapytała.
Dodger, zachwycony nowym towarzystwem, natychmiast podskoczył, usiłując
polizać ją po twarzy. Zawstydzony właściciel próbował odciągnąć go na smyczy, ale
szczeniak zignorował go, uparcie drapiąc łapami spodnie Kelly.
– To chyba widać – mruknął Erie przez zaciśnięte zęby. Na liście osób, wobec
których najbardziej obawiał się kompromitacji, atrakcyjne kobiety figurowały aa
pierwszym miejscu.
– Leżeć! – zakomenderowała cichym, lecz stanowczym głosem i mocno
szarpnęła kolczatkę. Zaskoczony pies przysiadł u jej stóp.
Erie wydawał się równie zaskoczony jak jego pupilek.
– Użyłaś czarów, prawda?
– Nie, to tylko doświadczenie – uśmiechnęła się. – Pokazałam mu, gdzie jest jego
miejsce w hierarchii. Problem polega na tym, że twój pies myśli, iż on tu jest panem.
– On nie myśli, on po prostu to wie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]