Bauman O POŻYTKACH Z WĄTPLIWOŚCI cd., Filozofia współczesna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Ale jak dokładnie określić nowoczesność? Czy jako teorię
i praktykę ludzi budujących dla siebie społeczeństwo bez ogląda
nia się na rady czynników nadprzyrodzonych? Jako zasadę ludz
kiej „samowystarczalności"?
święcił nowoodkrytą moc tworzenia przez człowieka sa-
mego siebie, lecz radość z tego odkrycia była zaprawiona
sporą dozą rezygnacji - poczucia „braku alternatywy".
„Na podobieństwo Boga, który go stworzył, człowiek jest
rzemieślnikiem, lecz jest rzemieślnikiem, którego najwyż-
szym wytworem jest on sam". Na to, by „on sam" zaist-
niał, człowiek musi swoje rzemiosło uprawiać. Los skazuje
człowieka na wolny wybór, od którego nie ma wyboru.
Czyli, inaczej mówiąc, Bóg określił nieokreśloność
człowieka. Nie jego samowystarczalność - tę trzeba było
dopiero zdobyć i właśnie dążenie do tej możliwej bądź
niemożliwej, osiągalnej bądź nieosiągalnej samowystar-
czalności pozostaje „esencją" ludzkiego „ być i a-w-ś wie-
cie". Można powiedzieć, że nowoczesność to trwająca od
dawna, nieustająca pogoń za samowystarczalnością. We-
dług Alaina Peyrefitte'a, zdumiewająca dynamika form
oraz ram nowoczesnego życia wynikała z poczucia ufno-
ści: ufności we własne siły, w sposób postępowania in-
nych ludzi (Giddens posłużyłby się tutaj pojęciem zaufa-
nia, a mianowicie wiary w to, że ludzie z reguły i nieza-
leżnie od okoliczności powstrzymują się od łamania za-
sad, których przestrzegania oczekują po nich inni) oraz
ufności pokładanej w instytucjach: ich solidności, trwało-
ści, niezawodności i skuteczności.
Dziś owe trzy filary poczucia ufności wydają się
chwiejne i niepewne. Osobiście nowe osłabienie dwóch
pierwszych filarów skłonny byłbym przypisać załamaniu
się filaru trzeciego - utracie ufności pokładanej w insty-
tucjach. Sądzę, iż zamiast mówić o filarach czy wymia-
rach ufności, należałoby relacje między trzema rodzajami
ufności porównać do relacji między pniem drzewa a dwo-
ma jego konarami - ufności we własne siły i w sposób po-
stępowania innych ludzi, wyrastających z pnia wiary
w sprawność i trwałość instytucji. Tylko solidne instytu-
cje, od których można oczekiwać, że będą trwały znacz-
nie dłużej niż jednostkowe projekty życiowe, dostarczają
-
W rzeczy samej. Zgadzam się z tym. Dodałbym tyl
ko, iż wiara w samowystarczalność łączyła w sobie poczu
cie „możemy" z poczuciem „musimy". Musimy być samo
wystarczalni, ponieważ zostaliśmy pozostawieni własne
mu sprytowi i własnym, skąpym możliwościom i zaso
bom. Michael Allen Gillespie w swym niedawno opubliko
wanym, błyskotliwym studium wykazuje istnienie bezpo
średniego związku miedzy nominalistycznym Rogiem
franciszkanów, rozumianym jako samowolna i wszech
mocna, wiec niepoznawalna Istota Najwyższa, a „wiarą
w siebie z konieczności", która przyniosła nowoczesną
eksplozję twórczości i wynalazczości. Bóg Fraticellego czy
Ockhama, jakim opisuje go Gillespie, to kapryśny, „prze
rażający swą potęgą, niepoznawalny i nieprzewidywalny,
niepodlegający prawom natury i rozumu, obojętny na zło
i dobro"
Deus absconditus.
W obliczu takiego Boga, który
praktycznie rzecz biorąc zaniechał troszczenia się o co
dzienne ludzkie sprawy i jest niewidzialny, wszelkie wysił
ki, by odgadnąć Jego wyroki, stają się bezcelowe. Jedyne,
co człowiekowi pozostaje, to w miarę własnych sił układać
sobie możliwie godną i pomyślną egzystencję. „Nauka,
w swym dążeniu do obłaskawienia natury, nic musi brać
pod uwagę Boga ani Pisma Świętego", do czego dodałbym
tylko, że podejście odwrotne byłoby czystą stratą czasu.
Uwolnienie się od bezpośredniej ingerencji Boga bardziej
przypominało surowy wyrok losu niż zwycięstwo człowie
ka. Bóg stworzył ludzi, aby sami siebie tworzyli - wedle
swoich możliwości wypełniali swoją egzystencję tak, jak
potrafią. I nie mają innego wyjścia, jak tylko starać się to
robić, nawet jeśli nie mają dosyć sił i rozumu, żeby temu
zadaniu sprostać ku własnemu zadowoleniu. Renesans
100
101
ram i punktów odniesienia, umożliwiających planowanie
jednostkowego bytu, dając jednostce odpowiednią dozę
pewności (albo, jak powiedziałby Bourdieu, „zadomowie-
nia w teraźniejszości"), bez której niepodobna niczego
zaplanować, nie mówiąc już o układaniu dalekosiężnych
projektów. Historia nowoczesności obraca się w głównej
mierze wokół tworzenia i utrzymywania takiej właśnie,
mocnej, niezawodnej i długowiecznej struktury instytu-
cjonalnej, pozwalającej na ufne podejmowanie działania
(temu też, w ostatecznym rozrachunku, służyło dążenie
do wprowadzenia/różnych postaci „lądu"). I ta struktura
obecnie się rozpada. Nie ma prawie instytucji dających
pewność, iż przetrwają realizację jakiegokolwiek śmiel-
szego planu, nie mówiąc już o „projekcie całego życia",
w rodzaju tych, jakie jeszcze parę dziesiątków lat temu
zalecał Jean-Paul Sartre. Natomiast nowe instytucje ro-
dzą się na ogół z piętnem tymczasowości: wpisaną do aktu
założycielskiego klauzulą „ważne do odwołania". Powstaje
pokusa, by u/nać, że „społeczeństwo", idąc za przykładem
franciszkańskiego nominalistycznego Boga, przestaje być
obecne w codziennym życiu dzisiejszego świata. Że
„społeczeństwo", które zajmowało kiedyś istotne miejsce
w ludzkim
Wcltanschauung,
jako naczelny prawodawca i
najwyższy sędzia prawomocności ludzkich zachowań, jawi
się dziś, na podobieństwo Boga, jako „kapryśny,
przerażający swoją potęgą, niepoznawalny i nie-
przewidywalny, nieskrępowany prawami natury ani rozu-
mu, obojętny na zło i dobro" twór - bardziej jako jeden
z wielu podstępnych cwaniaków niż surowy, ale bezstron-
ny Sędzia. W rezultacie następuje rozkład zaufania do
cudzych zachowań, a w ślad za nim - utrata wiary coraz
bardziej zdezorientowanych jednostek we własną zdol-
ność planowania swego życia i kierowania nim.
czego wlaśnie na to? Dlaczego nie na industrializację i kapita-
lizm? Dlaczego lad?
-
Myślę, że chęć zaprowadzenia ładu i stworzenia upo-
rządkowanego, sprawnie działającego społeczeństwa sta-
nowi wspólny mianownik pozostałych przedsięwzięć no-
woczesności - uprzemysłowienia, kapitalizmu i demokra-
cji. Każde z nich zmierzało, na swój sposób, do osiągnię-
cia tych samych celów. Maszynerię wszystkich trzech spo-
łecznie ukierunkowanych przedsięwzięć oliwiła ta sama
tęsknota do stworzenia ładu będącego dziełem człowieka.
Mimo dalece niedoskonałej koordynacji oraz dobrze zna-
nych i udokumentowanych konfliktów, upragnionym, wy-
obrażonym punktem, ku któremu biegły owe trzy drogi,
było uporządkowane, przewidywalne i sterowalne środo-
wisko ludzkie. Nie mówię tego jedynie „z perspektywy
czasu"; gdybym mógł temu tematowi poświecić więcej
czasu, udowodniłbym, że chęć manipulowania możliwo-
ściami, uporządkowania ludzkich spraw, poddania ich pla-
nowaniu i kontroli zajmowała istotne miejsce w myśleniu
zarówno teoretyków, jak i praktyków uprzemysłowienia,
demokracji, a także, choć trudno w to uwierzyć - kapita-
lizmu (przypomnijmy odkrycia Hirschmana o żądzy zy-
sku, mającej być sposobem na ujarzmienie, obłaskawienie
i unieszkodliwienie innych żądz, obwinianych o wprowa-
dzanie bezładu do wspólnotowego życia).
Sądzę, iż można postawić znak równości między no-
woczesnością a świadomością sztuczności społecznego
porządku. Ta właśnie świadomość leży u źródła nowocze-
snego zamiłowania do porządkowania rzeczywistości. Ist-
nieje ogromna różnica między ładem rozumianym jako
werdykt Boga, natury albo historii (czyli, mówiąc do-
kładniej, niedostrzeganiem „problemu ładu" jako takie-
go) a pojmowaniem ładu jako zadania, które trzeba nie-
zwłocznie podjąć i wytrwale realizować.
-
Charakteryzując nowoczesność, kładzie Pan glówny nacisk
na problem lądu i projektów porządkowania rzeczywistości. Dla-
103
-
W swej książce .Wieloznaczność nowoczesna, nowoczesność
wieloznaczna" wicie miejsca poświecą Pan skutkom ubocznym nowo
czesnych zamiarów i koncepcji zaprowadzenia społecznego lądu.
Dowodzi w niej Pan, że projekty zmici-zające do zaprowadzenia do
skonałego ładu nie mogą przynieść jego projektodawcom ostatecznej
chwili wytchnienia, kiedy to, wyprostowawszy plecy, mogliby wresz
cie popatrzyć z zadowoleniem na stworzoną przez siebie doskonalą
rzeczywistość. A to dlatego, że w trakcie porządkowania rzeczywisto
ść ludzkie} dochodzi do wyodrębnienia grup ludzi, którzy nie miesz
czą się w zaprojektowanym ladzie, rodząc konieczność wprowadza
nia do projektu coraz to nowych poprawek, mających wyeliminować
domniemane źródła czy też siewców nieładu oraz liczniejsze grupy
ludzi niepasujących do ściśle określonego wzorca. To znaczy, pewne
grupy stają się dla realizatorów ładu problemem. A ponadto,
z punktu widzenia autorów projektu, należący do tych grup ludzie
stają się outsiderami; stają się obcymi, dla których nie ma „u nas"
miejsca, ponieważ są „niepodobni do nas", Archetypiczną dla euro
pejskiej nowoczesności grupą „niepodobnych do nas" okazywali się
Żydzi. Innymi słowy, powiada Pan, iż projekty lądu i czystości ro
dzą amlńwalcncję. Są to kwestie bardzo złożone, ale czy mógłby Pan
określić, co rozumie Pan pod pojęciem ambiwalencji i wyjaśnić do
kładniej, dlaczego w nowoczesnej Europie grupą, której społeczna
obecność rodziła tego typu problem, byli na ogół Żydzi?
stości, rzadko kiedy przylega dokładnie do „rzeczywiście
istniejącej rzeczywistości", która ma być na podobień-
stwo tej sieci przekształcona. Stąd każdy niemal zabieg
porządkujący rodzi nowe niejasności i ambiwalencje, któ-
rych pojawienie się wymaga podjęcia kolejnych zabiegów,
i tak dalej, bez końca. W swej książce
Purity and Danger
Mary Douglas pięknie tę prawidłowość pokazała, po-
wstrzymując się jednakowoż przed twierdzeniem, że woj-
na z ambiwalencjami jest z samej swej natury nie do wy-
grania. Natomiast Edmund Leach wysuwa podobną tezę:
kalambur, sprośność, bluźnierstwo oraz inne, pozawer-
balne odmiany „tabu" są przejawami nieusuwalnego nie-
dopasowania słownictwa o określonym polu semantycz-
nym do mniej abstrakcyjnej i niedokładnie poszufladko-
wanej rzeczywistości. „Tabu", które etnografowie przypi-
sują przesądom i niedostatkom racjonalnego myślenia, je-
śli występuje u odległych im (a więc „niższych", „kultu-
rowo zacofanych") ludów, to nic innego, jak nieuniknio-
ne dopełnienie wszelkich zapędów ładotwórczych.
Istotami ambiwalentnymi, wysyłającymi ambiwalentne
sygnały są istoty należące do więcej niż jednej kategorii
ludzkich istot, kategorii, których zamierzona osobność jest
niezbędna dla zachowania przejrzystości zasad ludzkiego
postępowania. Istoty ambiwalentne są „potworami"; róż-
nią się od wszystkich innych istot, z którymi kontakty nie
budzą niejasności ani niepewności. Nie można ich trakto-
wać w taki sam sposób, w jaki traktuje się „normalne" istoty
(to znaczy istoty należące bez reszty do jednej i tylko
jednej klasy, na jakie podzielono występujące w świecie zja-
wiska). W
Wieloznaczności nowoczesnej, nowoczesności wie-
loznacznej
wysuwam tezę, iż w świecie chrześcijańskim Ży-
dzi byli takimi właśnie potworami. Naruszali bowiem
świętą granicę dzielącą katolicyzm od pogaństwa, a tym sa-
mym sugerowali jej arbitralny charakter. Żydzi byli w pew-
nym sensie jednym i drugim równocześnie: starszymi brać-
mi chrześcijan, którzy, nie uznawszy świętej misji Chrystu-
-
W miarę postępu nowoczesności coraz częstszym
celem wysiłków ładotwórczych stają się niechciane skut
ki wcześniejszych prób zaprowadzenia ładu, Iwan Illich
znakomicie /ilustrował tę zasadę na przykładzie rozwoju
medycyny, która coraz częściej zajmuje się szukaniem le
ków na dolegliwości spowodowane leczeniem innych do
legliwości.
Zaprowadzanie ładu ma na celu wyeliminowanie nie-
jasnych sytuacji i ambiwalentnych zachowań. Problem
w tym, że sieć pojęć (a wiemy, że z zaprowad/.aniem ła-
du wiąże się zawsze dzielenie i klasyfikowanie), według
której modelujemy kształt przyszłej, uładzonej rzeczywi-
105
są, zostali niejako poganami z wyboru. Różnili się od „nor-
malnych" ludzi, od prawowiernych mieszkańców świata
pojmowanego jako teren zbawczej misji nawracającego na
swą wiarę kościoła. Jako potwory, czyli istoty zagadkowe,
budzili odpowiednio ambiwalentne reakcje, Będąc naj-
nędzniejszymi, najbardziej obmierzłymi istotami, byli za-
razem nosicielami niewiadomych, groźnych mocy. Właści-
wy chrześcijaństwu stosunek do Żydów nazwałbym raczej
alb
(od łacińskiego
allus - inny)
niż antysemityzmem; do
Żydów nie stosują się żadne przyjęte normy; Żydzi różnią
się od wszystkich innych ludzkich istot, wiec trzeba ich od-
dzielić od innych i zastosować wobec nich osobne, dla nich
tylko stworzone reguły.
Żydzi, jakich chrześcijaństwo przekazało w spadku
nowoczesnemu światu, byli żywym wcieleniem ambiwa-
lencji: zostali niejako skrojeni na miarę przyszłego zamó-
wienia na ucieleśniony cel krucjat przeciwko nowym am-
biwalencjom, wyczarowanym przez nowoczesne zabiegi
ladotwórcze. W Europie książąt, dzięki łączącym Żydów
transgranicznym powiązaniom rodzinnym, „Żydzi króla"
stawali się cennym atutem, ilekroć w trakcie rozstrzyga-
nia, dynastycznych sporów potrzebowano pośredników.
W powstałej później Europie narodów ów „brak umiej-
scowienia" sprawił, że Żydzi stali się nie tylko zawadą,
ale, bezpośrednio zagrażali terytorialnym aspiracjom
pączkujących, niezbyt jeszcze pewnych siebie narodo-
wyph ojczyzn. W Europie, która wymagała od ludzi na-
rodowego samookreślenia, Żydzi i Cyganie stanowili je-
dyne dwie „pozanarodowe narodowości"; byli kalającą
cały nowy ład rozbryzgniętą plamą. Nie były to zresztą
jedyne drzwi, mające domknąć nowotworzony ład,
w których szparę Żydzi wtykali palce. Byli gotowym, jak-
by zrobionym na zamówienie pojemnym naczyniem,
zdolnym pomieścić każdą ambiwalencję, jaka znalazła się
aktualnie na pierwszej linii frontu (w mojej książce za-
gadnienie to zostało obszernie udokumentowane i nie
ma potrzeby przytaczać tutaj całego wywodu). W świecie
ludzi podzielonych na rasy, jakim widział go Hitler, Ży-
dzi nie tworzyli „osobnej rasy". Stali się, jak zwykle, po-
tworami, jedyną rasą, która zamiast „trzymać się razem
ze swoimi", rozlała się po cudzych ziemiach. O ile obec-
ność potworów podważała tożsamość gatunków, o tyle
obecność potwornej żydowskiej „antyrasy" podkopywała
tożsamość rasową ras w prawdziwym znaczeniu.
-
Czy wynika stąd, iż z ambiwalencją wiąże się, niejako z sa
mej jej definicji, upokarzające traktowanie „innych niż my" jako
„problemu, z którym w imię lądu trzeba się uporać", a także, wy
nikające z przekonania o „braku alternatywy" poczucie wyzwalają
cego przyzwolenia, w efekcie zaś - nieśmiale uznanie szansy tworze
nia piękna? Proszę mego pytania nie traktować jako monstrualnej
sugestii, że tworzenie piękna mogloby usprawiedliwiać upokarzanie
innych i zadawanie im cierpień, ponieważ tak oczywiście nie jest
-
Wojujących z cudzą dwuznacznością zagrzewa do wal
ki irytujące doznanie ambiwalcncji, którą pragną z całego
serca zadeptać albo wytępić. Ci natomiast, przeciw którym
ten bój się toczy, podlegają przeciwstawnym naciskom, któ
re popychają ich w diametralnie różne strony. Ta sytuacja
została również dosyć dokładnie zanalizowana w
Wielo
znaczności nowoczesnej...
i nie chcę ryzykować niepotrzebne
go upraszczania jej nader złożonego obrazu. Moja analiza
ogniskuje się wokół presji asymilacyjnych, panujących
w okresie kształtowania się narodowości, oraz wokół kon
solidowania się nowoczesnego państwa. Ze stopienia tych
dwu procesów narodził się nacjonalizm, żarliwie wpajany
obywatelom świeżo upieczonych państw, jako główne na
rzędzie wymuszania odpowiedniej dozy lojalności i posłu
szeństwa. Zamieszkałe w granicach państwa niezliczone
grupy - etniczne, językowe, kulturowe czy regionalne -
skłaniano różnymi sposobami, siłą albo zachętą, do wyrze
czenia się odrębnej tożsamości i wtopienia w jednolitą, jed-
106
107
norodną narodową wspólnotę; na tych jednak, którzy pod-
dali się tym namowom, czyniąc to chętnie i z zapałem, pa-
dało podejrzenie o nieuczciwość bądź uleganie niskim po-
budkom. Zgodnie z narodową mitologią, o narodowości de-
cyduje wspólna historia, a „wspólny rodowód" stanowi war-
tość, której nie można dowolnie wybierać: na to, by być
uznaną za autentyczny wyrób, musi nosić stempel „od-
wieczności". Nacjonalizm z jego wymogiem kulturowej jed-
ności dzieliła od rasizmu głoszącego jedność wynikającą
z naturalnych granic jedynie cienka linia, toteż widok ludzi
„innych niż my", wstępujących gremialnie w szeregi prze-
kształconego w państwo narodu, musiał niepokoić i mierzić
piewców narodowego mitu. Ludziom, których przodkowie
nie byli obecni przy mitycznych, z reguły pradawnych na-
rodzinach narodu, nie przysługiwał tytuł pełnoprawnych
członków wspólnoty; przyznanie im tego tytułu podważy-
łoby zasadność wymogu bezwzględnej lojalności wobec
dziedzictwa narodu i jego przeznaczenia. To, co wybrane
z własnej woli, można z własnej woli odrzucić. Ideę nacjo-
nalizmu nękała endemiczna sprzeczność, która musiała
znaleźć ujście w wysoce ambiwalentnej polityce wobec cze-
kających niejako w pogotowiu na to, by być wystawionymi
na cel - „innych wśród nas".
Tym właśnie „innym", którzy byli „wśród nas", ale nie
„z nas" przyszło pić wodę z rzeki ambiwalencji. Kusiła ich
ofert,a, której nie mogli {a wielu nie chciało) odrzucić, a jed-
nocześnie zniechęcała podejrzliwość i nieufność wystawców
zaproszenia. Przyjęcie bądź nieprzyjęcie oferty, każde słowo
i kaądy czyn, mogło być w każdej chwili przywołane i użyte
przeciw nim, gdy dochodziło do osądzenia ich postępo-
wania. Zasady gry z góry stawiały tych ludzi na przegranej
pozycji; nie było dla nich znikąd ratunku przed upokorze-
niami - wymierzanymi hojnie i stale, dzień po dniu.
Położenie to paraliżowało zdolność działania, upośle-
dzało wobec prawa, okaleczało kulturowo. Własne formy
życia były dezawuowane i poniżane, zaś formy opatrzone
znakiem wyższości dręczyły swą nieosiągalnością. Za-
mieszkiwanie powstałej próżni nie należało do przyjem-
nych, zarazem jednak dawało możliwość dostrzeżenia te-
go, czego mieszkańcy przyjemniejszych i bezpieczniej-
szych rejonów nie byli w stanie odkryć - kryjącej się za
bezapelacyjnymi wyrokami losu przypadkowości, tkwią-
cych u źródeł historycznych konieczności ludzkich wybo-
rów, a więc w istocie rzeczy, przesłoniętej cienką skorupką
trwałych na pozór i solidnych instytucji płynnej ludzkiej
kondycji. Nie musieli z tej możliwości korzystać, ale mogli
i wielu z tej możliwości korzystało. Usytuowanie w miejscu
„ani tu, ani tam, ale pomiędzy" to dobry punkt obserwa-
cyjny do badania geologicznych złożoności linii brzegowej.
Obecnie, przynajmniej w naszej części globu, czasy wy-
muszania asymilacji, ideologicznych kampanii prowadzo-
nych przez suwerenne państwa, aby poprzez kulturową do-
minację i kulturowe krucjaty narzucić wewnętrzną dyscy-
plinę, czasy masowych nawróceń, chronopolityki i powoły-
wania się na wyższość własnej kultury - zdają się należeć
do przeszłości. Jednakże zjawisko ambiwalencji bynaj-
mniej nic znikło z naszego życia. Wręcz odwrotnie - dla
przeważającej większości ludzi doznanie ambiwalencji sta-
ło się chlebem codziennym. Ambiwalencja ludzkiej kondy-
cji przestała uchodzić za jedynie przejściowe utrapienie,
spowodowane niefortunnym odstępstwem od normalno-
ści. Szerzącą się od niedawna tendencję do zastępowania
panujących powszechnie w czasach powstawania państw-
narodów asyrnilatorskich strategii „fagicznych" strategią
„emiczną" - tendencją do wykluczania na siłę, tępienia mi-
gracji i etnicznego „czyszczenia" można wręcz uznać za
pośrednie, perwersyjne uznanie faktu, iż tak właśnie jest -
że ambiwalencji nie da się pokonać, ani wyeliminować.
Jednakże wchodzące dziś w modę strategie „emiczne" bę-
dą musiały podzielić los swych tracących obecnie rozmach
i popularność „fagicznych" poprzedniczek.
108
109
[ Pobierz całość w formacie PDF ]